Dla Patryka Sowy – brata, przyjaciela i osoby, która zawsze jest
i nie mówi mi tylko tego, co bym
chciała usłyszeć, pragnąc mojego dobra
(fan fiction: "Cień wiatru" Carlos Riuz Zafón;
pierwsze opowiadanie, które mógł napisać Daniel Sempere piórem prawdopodobnie należącym do Victora Hugo, otrzymanym od ojca)
pierwsze opowiadanie, które mógł napisać Daniel Sempere piórem prawdopodobnie należącym do Victora Hugo, otrzymanym od ojca)
Antonio wrócił do mahoniowego biurka i
postawił w jego górnym rogu – z dala od zapisanych kartek – kubek świeżo
zaparzonej herbaty. Jej owocowy aromat rozwiał się po całym ubogo urządzonym
pokoju, owinął kilka mizernych półek wypełnionych grubymi tomiszczami
oprawionymi w skórę i wymknął się przez szczelinę w oknie.
Antonio zdjął rękawiczki pozbawione palców
i złożywszy je obok kubka, usiadł. Krzesło zazgrzytało pod jego ciężarem, a
podłoga zadrżała. Pióro, leżące przed chwilą równolegle do złożonych kartek,
poturlało się, kierując w stronę krawędzi biurka. Antonio niespiesznie
powstrzymał je przed upadkiem, ujmując w prawą dłoń. Umościł się wśród fałd
grubego kożucha, a szyję oplótł ciaśniej szalem.
Im bliżej było do wschodu słońca, tym
bardziej przenikliwe zimno dawało o sobie znać, wsiąkając kroplami rosy do
małej izdebki przez szczeliny między deskami stanowiącymi ściany i dach.
Antonio wziął niewielki łyk herbaty, grzejąc przy tym ręce o gorący kubek.
Odstawiwszy go, oblizał szybko wargi i końcówki siwych wąsów i zatarł ręce.
Książka, która leżała teraz przed nim w
uporządkowanych stronicach była prawie skończona. Został mu jeszcze do
napisania tylko epilog i najważniejsze – słowo: „Koniec”, które jest
uwieńczeniem każdej książki (mimo że często tylko w rękopisie), a u pisarza w
wywołuje skrajne emocje. Rozpacz – wynikającą z nieprzymusowego pożegnania się
z historią i bohaterami – i radość, że już wszystko się skończyło – można spokojnie
posłać książkę w świat, podzielić się niż z innymi… i zarobić.
Nie da się ukryć: najbardziej Antonio
potrzebował pieniędzy. Pisał dniami i nocami, gnany nieodpartą potrzebą
uściśnięcia swojej Rosalii. Małej pięcioletniej Rosalii, którą miesiąc temu
zabrano mu do domu dziecka. Musiał zdobyć pieniądze, by ją odzyskać. By znowu
pojawiła się w jego ramionach, by oboje mogli poczuć się bezpiecznie i żyć
razem. Musi to zrobić dla siebie, dla Rosalii i dla swojej ukochanej żony Inez.
Antonio ujął ramkę ze zdjęciem pięknej
brązowookiej kobiety. Popatrzył chwilę na nią ze smutkiem, a później powiedział
zachrypniętym głosem:
– Obiecuję ci, że ją odzyskam. Będziemy
szczęśliwi i nie pozwolę jej o tobie zapomnieć. – głos mu się załamał, więc
szybko odstawił zdjęcie i ukrył drżące wargi w końcu szalika.
Nagle poczuł przejmujące zmęczenie,
więc przetarł oczy dłonią i odkaszlną zalegającą mu w przełyku flegmę.
Świeca, przy której pisał przez większość
nocy powoli już zaczęła przygasać, więc wymienił ją na nową i dopiero wtedy,
oblizawszy stalówkę pióra, zaczął pisać epilog.
Zajęło mu to mniej czasu niż myślał.
Wschodzące słońce dopiero formowało nad horyzontem filoetowo-pomarańczowy płaszcz
światła, gdy książka była już gotowa. Trzymająca pióro dłoń Antonia opadła za
oparcie krzesła, a lewą sięgnął on po kubek, zimnej już herbaty, z którego od
chwili rozpoczęcia pisania epilogu nie ubył nawet jeden drobny łyk.
Antonio, nie wiedząc, kiedy, zasnął na
krześle otulony kożuchem i porannym śpiewem ptaków, wpadającym przez okno.
Obudził go nieprzyjemny stukot, a gdy otworzył oczy, poraził je słoneczny
blask. Pisarz poluźnił nieco szalik i wyswobodził się z objęć kożucha. Słońce
ogrzewało przyjemnie jego twarz – sprawiało, że było mu niemal gorąco. Zniknęła
gdzieś mgła, wydobywająca się z jego ust i nosa jeszcze pół godziny temu.
Antonio spojrzał nieprzytomnie na stos
stron, leżący przed nim. Dokładnie sto pięćdziesiąt trzy kartki zapisane równym
pismem od krawędzi do krawędzi. Przejechał dłonią po zaschniętym już atramencie,
tworzącym drobne czarne szlaczki na beżowym tle strony. Brakowało tylko jednego
słowa.
Antonio oderwał plecy od oparcia
krzesła. Poczuł, że jest cały spocony, ale nie zwrócił na to większej uwagi.
Rozbieganym spojrzeniem zaczął szukać pióra na blacie biurka. Gdy go nie znalazł
otworzył długą szufladę. Wtedy kątem oka zobaczył pióro, leżące na podłodze.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że zasnął z nim w ręku i to odgłos jego upadku
go obudził. Pisarz zamknął szufladę i ze stęknięciem schylił się i podniósł
pióro.
Wyprostował się i przysunął z krzesłem
do biurka. Miał zamiar napisać to słowo dużymi ozdobnymi literami. Miała to być
dla niego jedna z tych przyjemności, którą się celebruje i doświadczenie jej
odwleka w czasie. Przekręcił pióro w palcach kilka razy i zbliżył do ust, zahaczając
o dolną wargę, a następnie polizał stalówkę. Powoli zaczął zbliżać ją do
ostatniej strony swej powieści. Dotknął nią kartki i poczuł przyjemny dreszcz,
rozchodzący się po jego ciele wzdłuż karku i kręgosłupa.
Nagle przyjemność przyćmił potworny ból
głowy. Dłonie Antonia zaczęły drżeć, tak, że przypadkowo docisnął on stalówkę
zbyt mocno do kartki, aż czarne krople wytrysnęły z jej wnętrza i otoczyły ją
swą drżącą stało-płynnością. Pisarz nieświadomie wypuścił pióro, a ono
zatoczyło koło i wylądowało większą częścią za stosem tak, iż jego stalówka
nadal dotykała pierwszej strony. Antonio, pomimo otwartych oczu nie widział już
nic – czarne i różowe plamy nie znikały, mimo wielokrotnego panicznego
mrugania. Poczuł, że jego żołądek przeszywa palący ból, a w przełyku piętrzą
się już wymiociny. Przełknął ślinę kilka razy przez zaciśnięte gardło. Pisarz
zaczął dyszeć, a jego dłonie bezwładnie wędrowały po biurku, rozmazując czarne
krople atramentu po kartce i zrzucając z niego kubek i zdjęcie (obie rzeczy roztrzaskały
się z hukiem), i własnym ciele – głównie po twarzy.
Zemdlał wreszcie po kilku minutach
agonii. Jego głowa opadła na nieco porozrzucane po biurku kartki. Już po
straceniu przytomności jego płuca wypluły znaczną ilość krwi. Popłynąwszy
czerwonym strumieniem po zapisanych niedawno słowach, dotknęła stalówki pióra,
wsiąkając w nią i mieszając się z atramentem.
Rosalia miała już nigdy nie zobaczyć
taty i izdebki, w której wychowywała się przez pięć lat. Miała zapomnieć o
swoich rodzicach i samotnie umrzeć w domu dziecka na krztusiec trzy lata po tym,
jak zabrano ją od ojca.
***
– Ile za to pióro?!
Henry wszedł pewnym krokiem do antykwariatu
i od razu zwrócił się do sprzedawcy, kulącego się za ladą. Chłopak szybko
poderwał się z klęczek. Henry usłyszał, jak kilka pudełek, które sprzedawca
najprawdopodobniej układał na półkach za ladą, przewraca się.
– Dzień dobry, pani Ojeda. Czym mogę służyć?
– zapytał szybko chłopak, czerwieniąc się na twarzy.
– Interesuje mnie pióro, znajdujące się
na wystawie. Może mi je pan pokazać?
– Oczywiście, panie Ojeda.
Chłopak w mgnieniu oka opuścił swoje
stanowisko i już wracał do Henry’ego z podłużnym ozdobnym pudełkiem w jednej i
piórem w drugiej dłoni. Pudełko położył na ladzie, a pióro podał delikatnie
Henry’emu. Gdy mężczyzna przewracał je w dłoniach, dokładnie oglądając
sprzedawca mówił:
– Znaleziono je w domu zmarłego
pisarza, któremu nigdy nieudało się wybić – Antoniego Espino. Niestety,
pisarstwo to często niewdzięczny zawód. Mamy w antykwariacie parę jego zbiorów
opowiadań, pisanych głównie dla dzieci. Jeżeli byłby pan zainteresowany to…
– Nie, za opowiadania dziękuję. –
przerwał mu Henry zamyślony i nadal wpatrujący się w pióro. – Proszę przedstawić
mi szerszą historię tego arcydzieła.
Chłopak uśmiechnął się, widząc, że pan
Ojeda jest już niemal zdecydowany, co do zakupu pióra.
– Tak, więc zostało ono zrobione
najprawdopodobniej około roku tysiąc osiemset piętnastego przez Francuza
Gasparda-Gustave’a de Coriolisa. O ile nam wiadomo nie wykonał on więcej tego
typu piór, ponieważ zajmował się głównie fizyką i matematyką. Stworzył pióro,
by służyło mu do sporządzania dokładniejszych szkiców, którymi posługiwał się w
swoich pracach. Podobno przewinęło się ono także przez ręce wielkich pisarzy,
między innymi Victora Hugo. Samo pióro jego stalówka jest prosta, a jej rodzaj
to Extra Fine – dokładnie 0,37mm. Kapilara, napełniana za pomocą pompki do
kałamarza, jest znacznie szersza niż w standardowych piórach, jednak, jak pan
widzi, jego obudowa pozostaje nadal cienka i smukła.
– Stalówka jest uszkodzona. – wyszeptał
Henry, spoglądając z uprzejmym uśmiechem na sprzedawcę.
– Słucham? – powiedział ten nie do
końca rozumiejąc słowa pana Ojedany.
– Stalówka jest uszkodzona. – powtórzył
spokojnie Henry przybliżając pióro do oczu chłopaka. – Widzi pan? Tutaj.
Skrzydła stalówki są od siebie nieznacznie oddalone. Jednak daje nam to dokładnie
0,4mm i dużo bardziej zmęczoną rękę podczas pisania. Pióro będzie przerywało.
– Ma pan rację, panie Ojeda. – szepnął sprzedawca
i chwycił za lupę. – Dokładnie 0,4mm. Jednak nadal stalówka pozostaje w
kryteriach Extra Fine.
– Racja, ale nie jest już to
pełnowartościowy produkt.
Henry wyciągnął zza pazuchy portfel.
– Mam nadzieję, że zejdzie pan nieco z
ceny.
Oszołomiony chłopak pokiwał głową,
wpatrując się tempo w swojego klienta. Henry uśmiechnął się, podając mu pięć
banknotów.
– Poproszę jeszcze dwa kałamarze z czarnym
atramentem.
Henry wszedł do domu i postawiwszy na biurku
w swojej pracowni papierową torbę, wyjął z niej długie ozdobne pudełko.
Zostawił je na blacie w towarzystwie kałamarzy, do których dołożył jeszcze małą
i dużą lupę, żółtą niestrzępiącą się ściereczkę i kilka różnego rodzaju kartek,
i wyszedł do kuchni. Mildred miała dziś wolne, więc sam musiał sobie zrobić
herbaty i dołożyć drwa do kominka w pracowni.
Gdy już to zrobił, postawił porcelanową
filiżankę i kieliszek spirytusu na stoliczku przy biurku i usiadł przy nim na
drewnianym obrotowym krześle. Zmiął papierową torbę i wrzucił ją do kosza pod
biurkiem. Przetasował kartki, ułożył je w górnym rogu biurka, a jeden z kałamarzy
postawił na półeczce nad nim. Odkorkował drugi kałamarz, czemu towarzyszyło
charakterystyczne pyknięcie. I wreszcie otworzył pudełko. Prześlizgnął wzrokiem
po czarno-zielonej obudowie pióra, lśniącej w popołudniowym słońcu, wpadającym
przez panoramiczne okno, i zatrzymał go na stalówce. Ujął w dłoń małą lupę i
zbliżył ją do złotej końcówki.
„Acta es fabula”.
– „Sztuka jest skończona”. – odczytał szeptem
Henry napis na stalówce. – Ciekawe, ile „sztuk” skończyłeś, używając tego
małego arcydzieła, panie de Coriolis. – dodał nieco głośniej i mówiąc „sztuk”
mając na myśli „dorobek naukowy” fizyka.
Henry wyjął pióro z pudełka i
delikatnie nim potrząsnął. Zmarszczył brwi słysząc oprócz standardowego
dzwonienia, chlupot resztki atramentu wypełniającego kapilarę.
„Czyżby pracownicy antykwariatu
zaniedbali swoje obowiązki, nie pozbywając się resztek tuszu z wnętrza?”.
Henry włożył delikatnie pióro do
pustego kałamarza, tak, że jego stalówka wskazywała teraz na obraz wiszący po lewej
stronie biurka. Przedstawiał on matkę Henry’ego. Dobrą kobietę, która zmarła
przed dwudziestoma laty, zostawiwszy mu w spadku ten ogromny dom, w którym
teraz mieszkał. Mężczyzna wiedział, że jego matka pragnęła, by wypełnił się on
dziecięcymi śmiechami i tupotem małych stópek, ale Henry’ego zawsze pociągała
tylko literatura i związane z nią przedmioty – właśnie teraz z tego żył. Tym
niemniej, nie raz i nie dwa starał się znaleźć tą jedyną, lecz bez powodzenia.
Henry wyciągnął z pudełka skuwkę pióra,
która znajdowała się w innej przegródce. Była ona również czarno-zielona, ale
znacznie grubsza od materiału otaczającego kapilarę, a jej otwór otaczał złoty
pierścień. Henry włączył lampę i podstawił pod nią skuwkę. Jej wnętrze było
poplamione atramentem – bardzo drobnymi czarnymi kroplami. Mężczyzna podniósł
ściereczkę i włożył jej kącik do środka skuwki. Starając się dotrzeć nią do
końca, przekręcił ją kilka razy i wyjął. Ku jego zaskoczeniu atrament użyty do
napełnienia tego pióra nie był czarny ani nawet niebieski, a czerwony. Na żółtej
ściereczce pojawiły się czerwone smugi.
Henry odłożył skuwkę, wrzucił
ściereczkę do kosza i wyciągnął z małej szufladki kolejną, a potem znowu ujął w
dłoń pióro. Biorąc niewielki łyk herbaty, zanurzył stalówkę w spirytusie.
Odstawił filiżankę i polizał końcówkę pióra. Rozłożył przed sobą bibułę o
wysokim stopniu wsiąkliwości – musiał pozbyć się resztek tuszu z pióra, tym
bardziej, że był on czerwony, więc kompletnie niefunkcjonalny. Henry zbliżył
stalówkę do papieru z zamiarem napisania swojego imienia i nazwiska, ale pióro
nie pisało. Mężczyzna docisnął delikatnie stalówkę i spróbował jeszcze raz –
bez rezultatu. Henry przejeżdżał złotym czubkiem po bibule, ale ta nadal
pozostawała czysta, a delikatny papier tylko nadszarpany. Wymienił bibułę i
spróbował jeszcze kilka razy, bez skutku. Znowu potrząsnął piórem i znowu
usłyszał chlupotanie – wewnątrz na pewno było jeszcze trochę atramentu.
Henry odłożył pióro i wstał. Przeszedł
się po pokoju w zadumie spoglądając na książki. „Christianopolis” Johann
Valentin Andreae, „Zemsta” Aleksander Fredro, „Don Juan” Molier, „Kozeta”
Victor Hugo… Mężczyzna wrócił do biurka i usiadł. Sięgnął po pióro, zmienił
bibułę na brystol i zaczął pisać: „Ko…”. Atrament bez problemu pojawił się na
kartce, tworząc te dwie litery, a później pióro znowu przestało pisać. Zarówno „K”,
jak i „o” były krwistoczerwone.
– Co się dzieje? – Henry polizał
końcówkę pióra i chcąc dokończyć słowo „kozeta” przycisnął stalówkę do kartki
tuż za ostatnią literą.
Mężczyzna poczuł ukłucie zawodu i chcąc
w złości zamazać napisane litery, przejechał po nich stalówką. Ku jego
zdziwieniu za „o” pojawił się szlaczek. Henry przyjrzał mu się. Kształtem
przypominał on literę „n”.
– „Kon”? – zastanowił się. – A może…?
Zamaszystym ruchem Henry spróbował postawić
nad ostatnią literą kreskę, chcąc stworzyć wyraz „koń” – jedyne przychodzące mu
teraz do głowy. Jednak po przejechaniu stalówki nad „n” i wyjechaniu trochę
poza nią, powstała tylko kropka nieco na prawo od właściwej litery. Mężczyzna
zmarszczył brwi.
„Konie?” zapytał się w myślach i
postawił pod kropką soczyście czerwoną kreseczkę, a zaraz po niej „e”.
Henry nie rozumiał, co się dzieje, ale
postanowił po ostatniej literze delikatnie kreślić kolejne litery alfabetu. „a”,
„ą”, „b”, „c”…
„Koniec”.
Mężczyzna odczytał krwiste słowo.
– Koniec…
Nagle ze stalówki pióra wylał czerwony
atrament. Zalał on napisane litery.
Henry wypuścił pióro z dłoni i wyszedł
z pokoju. Otworzywszy drzwi domu, stanął w przeciągu, dysząc ciężko. Gdy się
uspokoił, zamknął drzwi i wrócił do pracowni. Chwilę przechadzał się jeszcze po
pokoju zanim spojrzał w stronę biurka. Po czerwieni nie został nawet ślad.
Zaschnięty na papierze tusz, wykrzywiający nieco stronę, był czarny, jak skrzydło
kruka.
Mężczyzna ujął pióro w dłoń. Zanurzył
jego stalówkę w spirytusie. Oblizał jego końcówkę. Zbliżył ją do brystolu. I w
czystym miejscu napisał: „Koniec”. Litery były czarne. Henry usiadł przy biurku
i wziąwszy głębszy wdech nakreślił w końcu na kartce swoje imię i nazwisko nad
czarną plamą.
„Henry Ojeda”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz