czwartek, 22 sierpnia 2013

Pióro pisarza

Dla Patryka Sowy – brata, przyjaciela i osoby, która zawsze jest
i nie mówi mi tylko tego, co bym chciała usłyszeć, pragnąc mojego dobra

(fan fiction: "Cień wiatru" Carlos Riuz Zafón;
pierwsze opowiadanie, które mógł napisać Daniel Sempere piórem prawdopodobnie należącym do Victora Hugo, otrzymanym od ojca)

         Antonio wrócił do mahoniowego biurka i postawił w jego górnym rogu – z dala od zapisanych kartek – kubek świeżo zaparzonej herbaty. Jej owocowy aromat rozwiał się po całym ubogo urządzonym pokoju, owinął kilka mizernych półek wypełnionych grubymi tomiszczami oprawionymi w skórę i wymknął się przez szczelinę w oknie.
         Antonio zdjął rękawiczki pozbawione palców i złożywszy je obok kubka, usiadł. Krzesło zazgrzytało pod jego ciężarem, a podłoga zadrżała. Pióro, leżące przed chwilą równolegle do złożonych kartek, poturlało się, kierując w stronę krawędzi biurka. Antonio niespiesznie powstrzymał je przed upadkiem, ujmując w prawą dłoń. Umościł się wśród fałd grubego kożucha, a szyję oplótł ciaśniej szalem.
         Im bliżej było do wschodu słońca, tym bardziej przenikliwe zimno dawało o sobie znać, wsiąkając kroplami rosy do małej izdebki przez szczeliny między deskami stanowiącymi ściany i dach. Antonio wziął niewielki łyk herbaty, grzejąc przy tym ręce o gorący kubek. Odstawiwszy go, oblizał szybko wargi i końcówki siwych wąsów i zatarł ręce.
         Książka, która leżała teraz przed nim w uporządkowanych stronicach była prawie skończona. Został mu jeszcze do napisania tylko epilog i najważniejsze – słowo: „Koniec”, które jest uwieńczeniem każdej książki (mimo że często tylko w rękopisie), a u pisarza w wywołuje skrajne emocje. Rozpacz – wynikającą z nieprzymusowego pożegnania się z historią i bohaterami – i radość, że już wszystko się skończyło – można spokojnie posłać książkę w świat, podzielić się niż z innymi… i zarobić.
         Nie da się ukryć: najbardziej Antonio potrzebował pieniędzy. Pisał dniami i nocami, gnany nieodpartą potrzebą uściśnięcia swojej Rosalii. Małej pięcioletniej Rosalii, którą miesiąc temu zabrano mu do domu dziecka. Musiał zdobyć pieniądze, by ją odzyskać. By znowu pojawiła się w jego ramionach, by oboje mogli poczuć się bezpiecznie i żyć razem. Musi to zrobić dla siebie, dla Rosalii i dla swojej ukochanej żony Inez.
         Antonio ujął ramkę ze zdjęciem pięknej brązowookiej kobiety. Popatrzył chwilę na nią ze smutkiem, a później powiedział zachrypniętym głosem:
         – Obiecuję ci, że ją odzyskam. Będziemy szczęśliwi i nie pozwolę jej o tobie zapomnieć. – głos mu się załamał, więc szybko odstawił zdjęcie i ukrył drżące wargi w końcu szalika.
         Nagle poczuł przejmujące zmęczenie, więc przetarł oczy dłonią i odkaszlną zalegającą mu w przełyku flegmę.
         Świeca, przy której pisał przez większość nocy powoli już zaczęła przygasać, więc wymienił ją na nową i dopiero wtedy, oblizawszy stalówkę pióra, zaczął pisać epilog.

         Zajęło mu to mniej czasu niż myślał. Wschodzące słońce dopiero formowało nad horyzontem filoetowo-pomarańczowy płaszcz światła, gdy książka była już gotowa. Trzymająca pióro dłoń Antonia opadła za oparcie krzesła, a lewą sięgnął on po kubek, zimnej już herbaty, z którego od chwili rozpoczęcia pisania epilogu nie ubył nawet jeden drobny łyk.
         Antonio, nie wiedząc, kiedy, zasnął na krześle otulony kożuchem i porannym śpiewem ptaków, wpadającym przez okno. Obudził go nieprzyjemny stukot, a gdy otworzył oczy, poraził je słoneczny blask. Pisarz poluźnił nieco szalik i wyswobodził się z objęć kożucha. Słońce ogrzewało przyjemnie jego twarz – sprawiało, że było mu niemal gorąco. Zniknęła gdzieś mgła, wydobywająca się z jego ust i nosa jeszcze pół godziny temu.
         Antonio spojrzał nieprzytomnie na stos stron, leżący przed nim. Dokładnie sto pięćdziesiąt trzy kartki zapisane równym pismem od krawędzi do krawędzi. Przejechał dłonią po zaschniętym już atramencie, tworzącym drobne czarne szlaczki na beżowym tle strony. Brakowało tylko jednego słowa.
         Antonio oderwał plecy od oparcia krzesła. Poczuł, że jest cały spocony, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Rozbieganym spojrzeniem zaczął szukać pióra na blacie biurka. Gdy go nie znalazł otworzył długą szufladę. Wtedy kątem oka zobaczył pióro, leżące na podłodze. Dopiero teraz uświadomił sobie, że zasnął z nim w ręku i to odgłos jego upadku go obudził. Pisarz zamknął szufladę i ze stęknięciem schylił się i podniósł pióro.
         Wyprostował się i przysunął z krzesłem do biurka. Miał zamiar napisać to słowo dużymi ozdobnymi literami. Miała to być dla niego jedna z tych przyjemności, którą się celebruje i doświadczenie jej odwleka w czasie. Przekręcił pióro w palcach kilka razy i zbliżył do ust, zahaczając o dolną wargę, a następnie polizał stalówkę. Powoli zaczął zbliżać ją do ostatniej strony swej powieści. Dotknął nią kartki i poczuł przyjemny dreszcz, rozchodzący się po jego ciele wzdłuż karku i kręgosłupa.
         Nagle przyjemność przyćmił potworny ból głowy. Dłonie Antonia zaczęły drżeć, tak, że przypadkowo docisnął on stalówkę zbyt mocno do kartki, aż czarne krople wytrysnęły z jej wnętrza i otoczyły ją swą drżącą stało-płynnością. Pisarz nieświadomie wypuścił pióro, a ono zatoczyło koło i wylądowało większą częścią za stosem tak, iż jego stalówka nadal dotykała pierwszej strony. Antonio, pomimo otwartych oczu nie widział już nic – czarne i różowe plamy nie znikały, mimo wielokrotnego panicznego mrugania. Poczuł, że jego żołądek przeszywa palący ból, a w przełyku piętrzą się już wymiociny. Przełknął ślinę kilka razy przez zaciśnięte gardło. Pisarz zaczął dyszeć, a jego dłonie bezwładnie wędrowały po biurku, rozmazując czarne krople atramentu po kartce i zrzucając z niego kubek i zdjęcie (obie rzeczy roztrzaskały się z hukiem), i własnym ciele – głównie po twarzy.
         Zemdlał wreszcie po kilku minutach agonii. Jego głowa opadła na nieco porozrzucane po biurku kartki. Już po straceniu przytomności jego płuca wypluły znaczną ilość krwi. Popłynąwszy czerwonym strumieniem po zapisanych niedawno słowach, dotknęła stalówki pióra, wsiąkając w nią i mieszając się z atramentem.
         Rosalia miała już nigdy nie zobaczyć taty i izdebki, w której wychowywała się przez pięć lat. Miała zapomnieć o swoich rodzicach i samotnie umrzeć w domu dziecka na krztusiec trzy lata po tym, jak zabrano ją od ojca.

***

         – Ile za to pióro?!
         Henry wszedł pewnym krokiem do antykwariatu i od razu zwrócił się do sprzedawcy, kulącego się za ladą. Chłopak szybko poderwał się z klęczek. Henry usłyszał, jak kilka pudełek, które sprzedawca najprawdopodobniej układał na półkach za ladą, przewraca się.
         – Dzień dobry, pani Ojeda. Czym mogę służyć? – zapytał szybko chłopak, czerwieniąc się na twarzy.
         – Interesuje mnie pióro, znajdujące się na wystawie. Może mi je pan pokazać?
         – Oczywiście, panie Ojeda.
         Chłopak w mgnieniu oka opuścił swoje stanowisko i już wracał do Henry’ego z podłużnym ozdobnym pudełkiem w jednej i piórem w drugiej dłoni. Pudełko położył na ladzie, a pióro podał delikatnie Henry’emu. Gdy mężczyzna przewracał je w dłoniach, dokładnie oglądając sprzedawca mówił:
         – Znaleziono je w domu zmarłego pisarza, któremu nigdy nieudało się wybić – Antoniego Espino. Niestety, pisarstwo to często niewdzięczny zawód. Mamy w antykwariacie parę jego zbiorów opowiadań, pisanych głównie dla dzieci. Jeżeli byłby pan zainteresowany to…
         – Nie, za opowiadania dziękuję. – przerwał mu Henry zamyślony i nadal wpatrujący się w pióro. – Proszę przedstawić mi szerszą historię tego arcydzieła.
         Chłopak uśmiechnął się, widząc, że pan Ojeda jest już niemal zdecydowany, co do zakupu pióra.
         – Tak, więc zostało ono zrobione najprawdopodobniej około roku tysiąc osiemset piętnastego przez Francuza Gasparda-Gustave’a de Coriolisa. O ile nam wiadomo nie wykonał on więcej tego typu piór, ponieważ zajmował się głównie fizyką i matematyką. Stworzył pióro, by służyło mu do sporządzania dokładniejszych szkiców, którymi posługiwał się w swoich pracach. Podobno przewinęło się ono także przez ręce wielkich pisarzy, między innymi Victora Hugo. Samo pióro jego stalówka jest prosta, a jej rodzaj to Extra Fine – dokładnie 0,37mm. Kapilara, napełniana za pomocą pompki do kałamarza, jest znacznie szersza niż w standardowych piórach, jednak, jak pan widzi, jego obudowa pozostaje nadal cienka i smukła.
         – Stalówka jest uszkodzona. – wyszeptał Henry, spoglądając z uprzejmym uśmiechem na sprzedawcę.
         – Słucham? – powiedział ten nie do końca rozumiejąc słowa pana Ojedany.
         – Stalówka jest uszkodzona. – powtórzył spokojnie Henry przybliżając pióro do oczu chłopaka. – Widzi pan? Tutaj. Skrzydła stalówki są od siebie nieznacznie oddalone. Jednak daje nam to dokładnie 0,4mm i dużo bardziej zmęczoną rękę podczas pisania. Pióro będzie przerywało.
         – Ma pan rację, panie Ojeda. – szepnął sprzedawca i chwycił za lupę. – Dokładnie 0,4mm. Jednak nadal stalówka pozostaje w kryteriach Extra Fine.
         – Racja, ale nie jest już to pełnowartościowy produkt.
         Henry wyciągnął zza pazuchy portfel.
         – Mam nadzieję, że zejdzie pan nieco z ceny.
         Oszołomiony chłopak pokiwał głową, wpatrując się tempo w swojego klienta. Henry uśmiechnął się, podając mu pięć banknotów.
         – Poproszę jeszcze dwa kałamarze z czarnym atramentem.

         Henry wszedł do domu i postawiwszy na biurku w swojej pracowni papierową torbę, wyjął z niej długie ozdobne pudełko. Zostawił je na blacie w towarzystwie kałamarzy, do których dołożył jeszcze małą i dużą lupę, żółtą niestrzępiącą się ściereczkę i kilka różnego rodzaju kartek, i wyszedł do kuchni. Mildred miała dziś wolne, więc sam musiał sobie zrobić herbaty i dołożyć drwa do kominka w pracowni.
         Gdy już to zrobił, postawił porcelanową filiżankę i kieliszek spirytusu na stoliczku przy biurku i usiadł przy nim na drewnianym obrotowym krześle. Zmiął papierową torbę i wrzucił ją do kosza pod biurkiem. Przetasował kartki, ułożył je w górnym rogu biurka, a jeden z kałamarzy postawił na półeczce nad nim. Odkorkował drugi kałamarz, czemu towarzyszyło charakterystyczne pyknięcie. I wreszcie otworzył pudełko. Prześlizgnął wzrokiem po czarno-zielonej obudowie pióra, lśniącej w popołudniowym słońcu, wpadającym przez panoramiczne okno, i zatrzymał go na stalówce. Ujął w dłoń małą lupę i zbliżył ją do złotej końcówki.
         „Acta es fabula”.
         – „Sztuka jest skończona”. – odczytał szeptem Henry napis na stalówce. – Ciekawe, ile „sztuk” skończyłeś, używając tego małego arcydzieła, panie de Coriolis. – dodał nieco głośniej i mówiąc „sztuk” mając na myśli „dorobek naukowy” fizyka.
         Henry wyjął pióro z pudełka i delikatnie nim potrząsnął. Zmarszczył brwi słysząc oprócz standardowego dzwonienia, chlupot resztki atramentu wypełniającego kapilarę.
         „Czyżby pracownicy antykwariatu zaniedbali swoje obowiązki, nie pozbywając się resztek tuszu z wnętrza?”.
         Henry włożył delikatnie pióro do pustego kałamarza, tak, że jego stalówka wskazywała teraz na obraz wiszący po lewej stronie biurka. Przedstawiał on matkę Henry’ego. Dobrą kobietę, która zmarła przed dwudziestoma laty, zostawiwszy mu w spadku ten ogromny dom, w którym teraz mieszkał. Mężczyzna wiedział, że jego matka pragnęła, by wypełnił się on dziecięcymi śmiechami i tupotem małych stópek, ale Henry’ego zawsze pociągała tylko literatura i związane z nią przedmioty – właśnie teraz z tego żył. Tym niemniej, nie raz i nie dwa starał się znaleźć tą jedyną, lecz bez powodzenia.
         Henry wyciągnął z pudełka skuwkę pióra, która znajdowała się w innej przegródce. Była ona również czarno-zielona, ale znacznie grubsza od materiału otaczającego kapilarę, a jej otwór otaczał złoty pierścień. Henry włączył lampę i podstawił pod nią skuwkę. Jej wnętrze było poplamione atramentem – bardzo drobnymi czarnymi kroplami. Mężczyzna podniósł ściereczkę i włożył jej kącik do środka skuwki. Starając się dotrzeć nią do końca, przekręcił ją kilka razy i wyjął. Ku jego zaskoczeniu atrament użyty do napełnienia tego pióra nie był czarny ani nawet niebieski, a czerwony. Na żółtej ściereczce pojawiły się czerwone smugi.
         Henry odłożył skuwkę, wrzucił ściereczkę do kosza i wyciągnął z małej szufladki kolejną, a potem znowu ujął w dłoń pióro. Biorąc niewielki łyk herbaty, zanurzył stalówkę w spirytusie. Odstawił filiżankę i polizał końcówkę pióra. Rozłożył przed sobą bibułę o wysokim stopniu wsiąkliwości – musiał pozbyć się resztek tuszu z pióra, tym bardziej, że był on czerwony, więc kompletnie niefunkcjonalny. Henry zbliżył stalówkę do papieru z zamiarem napisania swojego imienia i nazwiska, ale pióro nie pisało. Mężczyzna docisnął delikatnie stalówkę i spróbował jeszcze raz – bez rezultatu. Henry przejeżdżał złotym czubkiem po bibule, ale ta nadal pozostawała czysta, a delikatny papier tylko nadszarpany. Wymienił bibułę i spróbował jeszcze kilka razy, bez skutku. Znowu potrząsnął piórem i znowu usłyszał chlupotanie – wewnątrz na pewno było jeszcze trochę atramentu.
         Henry odłożył pióro i wstał. Przeszedł się po pokoju w zadumie spoglądając na książki. „Christianopolis” Johann Valentin Andreae, „Zemsta” Aleksander Fredro, „Don Juan” Molier, „Kozeta” Victor Hugo… Mężczyzna wrócił do biurka i usiadł. Sięgnął po pióro, zmienił bibułę na brystol i zaczął pisać: „Ko…”. Atrament bez problemu pojawił się na kartce, tworząc te dwie litery, a później pióro znowu przestało pisać. Zarówno „K”, jak i „o” były krwistoczerwone.
         – Co się dzieje? – Henry polizał końcówkę pióra i chcąc dokończyć słowo „kozeta” przycisnął stalówkę do kartki tuż za ostatnią literą.
         Mężczyzna poczuł ukłucie zawodu i chcąc w złości zamazać napisane litery, przejechał po nich stalówką. Ku jego zdziwieniu za „o” pojawił się szlaczek. Henry przyjrzał mu się. Kształtem przypominał on literę „n”.
         – „Kon”? – zastanowił się. – A może…?
         Zamaszystym ruchem Henry spróbował postawić nad ostatnią literą kreskę, chcąc stworzyć wyraz „koń” – jedyne przychodzące mu teraz do głowy. Jednak po przejechaniu stalówki nad „n” i wyjechaniu trochę poza nią, powstała tylko kropka nieco na prawo od właściwej litery. Mężczyzna zmarszczył brwi.
         „Konie?” zapytał się w myślach i postawił pod kropką soczyście czerwoną kreseczkę, a zaraz po niej „e”.
         Henry nie rozumiał, co się dzieje, ale postanowił po ostatniej literze delikatnie kreślić kolejne litery alfabetu. „a”, „ą”, „b”, „c”…
         „Koniec”.
         Mężczyzna odczytał krwiste słowo.
         – Koniec…
         Nagle ze stalówki pióra wylał czerwony atrament. Zalał on napisane litery.
         Henry wypuścił pióro z dłoni i wyszedł z pokoju. Otworzywszy drzwi domu, stanął w przeciągu, dysząc ciężko. Gdy się uspokoił, zamknął drzwi i wrócił do pracowni. Chwilę przechadzał się jeszcze po pokoju zanim spojrzał w stronę biurka. Po czerwieni nie został nawet ślad. Zaschnięty na papierze tusz, wykrzywiający nieco stronę, był czarny, jak skrzydło kruka.
         Mężczyzna ujął pióro w dłoń. Zanurzył jego stalówkę w spirytusie. Oblizał jego końcówkę. Zbliżył ją do brystolu. I w czystym miejscu napisał: „Koniec”. Litery były czarne. Henry usiadł przy biurku i wziąwszy głębszy wdech nakreślił w końcu na kartce swoje imię i nazwisko nad czarną plamą.
         „Henry Ojeda”.


Daniel Sempere

autor obrazka: KimberleePhotography

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz