piątek, 30 sierpnia 2013

"Przyszłością Pisane": Pachnidło (fragment)

Dla Dominiki Drężek za jedne z najmilszych słów,
jakie kiedykolwiek usłyszałam o swoich tekstach
i za to, że motywują mnie one do dalszego tworzenia

         – Krok w prawo.
Adelajda postąpiła według instrukcji Lotara, opierając biodro o mahoniowe biurko. Przez czerwoną opaskę, zawiązaną na oczach przez jej pół-elfa, widziała światło mocnego czerwcowego słońca, które wpadało przez okno naprzeciwko niej.
         – Dobrze. Wyciągnij teraz prawą rękę nad biurko. – usłyszała za lewym uchem jego głos, a na szyi poczuła ciepły oddech; zadrżała, gdy na jej kark wystąpiła gęsia skórka, ale bezzwłocznie zrobiła, co jej kazał.
         Przez chwilę błądziła palcami nad mahoniowym blatem, ale Lotar niezmiernie ją rozpraszał. Czuła jego obecność za sobą – ciepło bijące z jego ciała było wyraźnie odczuwalne, mimo iż w pokoju było duszno – jednak jej nie dotykał. Miała ochotę zarzucić poszukiwania imieninowego prezentu, zerwać z oczu opaskę, odwrócić się i pocałować go – tak po prostu. Wiedziała jednak, że on może to źle odebrać, więc zniecierpliwiona zniżyła dłoń i momentalnie natrafiła na płócienny woreczek.
         Lotar rozwiązał jedwabną opaskę, a ona zsunęła się na podłogę, łaskocząc jej szyję i obojczyki. Adelajda uniosła woreczek zawiązany lnianym sznurkiem na wysokość oczu. Jak na swoją wielkość był ciężki, a jego zawartość była zimna i twarda. Dopiero, kiedy się mu przyjrzała Lotar objął ją od tyłu i ucałował w szyję, a ona przymknęła oczy napawając się jego dotykiem i rosnącą w sercu niecierpliwością, poprzedzającą rozwiązanie supełka na woreczku.
         Sięgnęła wreszcie do sznurka i pociągnęła, uwalniając płócienny materiał, który rozchylił się na boki. Po pomieszczeniu rozniosła się zimna relaksująca energia, a Adelajdę znowu przeszył dreszcz. Wiedziała już, że w środku znajduje się kryształ górski, z którego owa energia się wydobywała, ale była też pewna, że Lotar nie podarowałby jej jedynie kamienia – chociaż dla niej, czarownicy, byłby to idealny prezent.
         Dziewczyna zanurzyła dłoń w woreczku, czując coraz bardziej narastający chłód, i jej palec momentalnie natrafił na szpic. Zjechała dłonią wzdłuż główki o diamentowym kształcie, a u jej nasady nagle wyczuła ciepło przenikające przez zimny kryształ. Jadąc dłonią niżej, ujęła kryształowy flakonik i wreszcie wydobyła go na zewnątrz, ujawniając przed samą sobą jego kształt.
         Kryształ, z którego był wykonany flakonik był idealnie przezroczysty, a ciepło, które nagle wyczuła Adelajda pochodziło od żywicy, którą była wyłożona jego szyjka i część, zagłębiającego się w niej, kryształowego koreczka. Sam flakonik był niewielki, a w jego wnętrzu mienił się raz na różowo, a raz na niebiesko gęsty płyn, który błyszczał magicznym pyłkiem, niechybnie pochodzącym od wróżek.
         Dziewczyna odchyliła głowę i pocałowała, obserwującego ją z boku Lotara w usta.
         – Dziękuję. – szepnęła.
A on sięgnął po koreczek i z drobnym trudem (jeszcze nie stwardniała żywica scalała ze sobą dwie części kryształu) wyciągnął go z flakoniku. Po pokoju rozszedł się słodki zapach, a nogi ugięły się pod Adelajdą. Lotar przytrzymał ją i zapytał:
         – Co czujesz?
Dziewczyna przymknęła oczy i powoli wzięła wdech. Zapach był obłędny.
         – Konwalie… – kolejny wdech. – …, gruszki i… – otworzyła nagle oczy i gwałtownie odwróciła się do Lotara z jaśniejącym uśmiechem. – … i floremy? Byłeś w Easie? – zapytała z zachwytem.
On także się uśmiechnął, ukazując rząd białych drobnych zębów i unosząc końcówki szpiczastych, długich uszu.
         – Tak. – powiedział i złożył niewinny pocałunek na jej roześmianych ustach. – Tydzień temu, w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu dla ciebie.
         – Zabierz mnie tam, dzisiaj. – widząc jego niezdecydowaną minę, dodała słodkim głosem: – Proszę, są moje imieniny. Chcę tam być.
Lotar spojrzał na, odłożone wcześniej przez Adelajdę na biurko, perfumy i westchnął; w jego wielkich niebieskich oczach pojawił się smutek. Dziewczyna odszukała po chwili jego wzrok i powtórzyła:
         – Proszę.
Lotar zamknął oczy i ponownie westchnął, prostując się.
         – Dobrze. – powiedział w końcu.
A ona zamiast zacząć skakać z radości, wspięła się na palce, objęła ramionami jego szyję i całując go w policzek, szepnęła:
         – Dziękuję.

***

– Jak to, teraz już wiesz, jakie są moje ulubione zapachy? – zapytała ze zdziwieniem Adelajda związując rude, puszyste loki rzemykiem i chowając je pod kapturem białej szaty.
Lotar uśmiechnął się, zdejmując koszulkę i ciskając ją w kąt ziemianki, do której przeniósł ich portal, otworzony przez pół-elfa w piwnicy ich domu w „ludzkim” świecie.
         – To pachnidło zostało stworzone tak, by dla każdego wydzielało trzy indywidualne, ulubione zapachy w idealnych natężeniach.
         – W takim razie, co czujesz ty?
Lotar uśmiechnął się nieco lubieżnie, unosząc brew. Adelajda również się uśmiechnęła, słysząc odpowiedź, którą wypowiadał, powoli się do niej zbliżając:
         – Ja czuję zapach twojej skóry oświetlanej blaskiem księżyca; zapach oceanu, unoszący się nad plażą, kiedy się pierwszy raz… – nie skończył zdania, bo żona przyłożyła mu palec do ust, rumieniąc się.
         – A trzeci zapach? – zapytała
         – …, a trzeci zapach… – przybliżył usta do jej ucha i wyszeptał odpowiedź.
Gdy Adelajda otworzyła ze zdziwienia usta, a Lotar objął ją w talii, całując w szyję, po jej ciele rozeszło się przyjemne ciepło i przeciągły dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa.

***

         – Przestań! – krzyknęła ze śmiechem Adelajda, a jej głos odbił się echem od otaczających ich zielonych wzgórz i krawędzi lasu.
Lotar ze śmiechem zastrzygł uszami, strzepując z włosów garść puszaków, które Adelajda włożyła mu pod kaptur czarnej szaty, i puszczając skraj ubrania swojej żony. Zrezygnował tym samym z przekonywania jej do tego, by za kilkaset lat, kiedy już będą rządzić światem wyzwolonym przez istoty magiczne, wprowadziła nakaz noszenia przez królową „człowieczych” miniówek.
         Szli przez rozległe pola, trzymając się za ręce i patrząc, jak puszaki – fioletowe kulki podobne do kwiatów łopianu – samodzielnie wracają na korony drzew i przyczepiają się do rosnących tam liści, po strąceniu ich przez Adelajdę jakimś niegroźnym zaklęciem. Rozmawiali o tym, co było i co dopiero przed nimi, o swoich „przyszłych” wcieleniach, które teraz były gdzieś w Easie i doskonale wiedziały o ich przybyciu, bo przecież one też podróżowały między czasoprzestrzeniami.
Świadomość światów równoległych nie była przyjemna. Adelajda i Lotar niejednokrotnie zastanawiali się nad tym, czy powtarzają gest w gest, słowo w słowo to, co robili bądź mówili Adelajda 2 i Lotar 2, żyjący kilkaset lat wprzód. Czy znajdują się dokładnie w takich samych sytuacjach i poznają takich samych ludzi.
Adelajda 2 i Lotar 2 spotkali się tylko raz z Adelajdą i Lotarem – gdy pół-elf pierwszy raz wyczarował portal do świata przyszłego, a było to jeszcze w czasach panowania faraonów. Adelajda 2 i Lotar 2 czekali na swoich przeszłych sobowtórów tuż za portalem, gdzieś około roku 150, gdy to Klaudiusz Ptolemeusz sporządził (z niemałą pomocą centaurów i faunów) pierwszą mapę nieba. Rozmawiali nie dłużej niż pół godziny, przez które Adelajda i Lotar dowiedzieli się, że ich sobowtóry doskonale wiedzą, kiedy oni będą podróżować między czasoprzestrzeniami, a to jest ich pierwsze i ostatnie spotkanie – do kolejnego nie dopuszczą, ponieważ mogłoby to mieć nieodwracalne skutki dla teraźniejszości i przyszłości. Adelajda 2 i Lotar 2 pożegnali ich szatami, które mieli zakładać, przenosząc się do przyszłości, by mogli ich z daleka obserwować.
Ale Adelajda i Lotar nigdy nie czuli na sobie wzroku swoich przyszłych sobowtórów. A w szczególności, gdy już byli w wyzwolonym przez istoty magiczne Easie. Spacerowali po łąkach i lasach, często przechadzali się po brzegu oceanu i oglądali wschody i zachody słońca. Czuli się bezpiecznie, jakby już rządzili tym światem, chociaż mieli zasiąść na tron dopiero za jakieś czterysta pięćdziesiąt lat.
Czasem nie mogli uwierzyć w to, że przez niecałe pięćset lat niemal wszystko, co stworzył człowiek może zrównać się z ziemią i pokryć tak pięknymi wzgórzami, lasami i na nowo wypiętrzonymi górami. Chociaż, pewnego razu, gdy Adelajda i Lotar pływali kilka mil od lądu wydawało im się, że w oddali widzą skąpany w wodzie czubek pochodni Wolności opromieniającej świat. Nie podpłynęli jednak bliżej, by rozwiać swoje wątpliwości, ponieważ nad horyzontem zaczynała formować się potężna burza.
Teraz Lotar prowadził Adelajdę do miejsca, w którym zdobył dla niej pachnidło. Znajdowało się ono na dużej polanie w głębi lasu. Na środku stał mały drewniany sklepik przykryty strzechą, a pod jedną ze ścian lasu znajdowała się ogromna stodoła z szarego kamienia – to tam robiono pachnidła.
Lotar i Adelajda najpierw udali się do sklepiku, osłoniwszy twarze skrawkami swych szat. Zastali tam starego centaura, śpiącego na skórzanym fotelu za ladą. Nad jego głową zamocowane były dwie półki ciągnące się przez całą długość ściany, a na nich znajdowały się poustawiane w równej odległości fiolki mieniące się niebiesko-fioletowym pyłem. I to właściwie było całe wyposażenie sklepiku. Adelajda i Lotar spojrzeli tylko na siebie i nie budząc centaura, dyskretnie wyszli.
– Kiedy byłem tu ostatnio – zaczął Lotar, gdy szli w stronę stodoły. – ten centaur siedział przy stole przed sklepem i tam sprzedawał pachnidła. Nie miałem pojęcia, że wnętrze jest tak mało… atrakcyjne. – w jego głosie dało się usłyszeć nutkę skruchy, chociaż w niczym nie zawinił.
Adelajda nic nie odpowiedziała tylko chwyciła go za rękę i uśmiechnęła się, dając do zrozumienia, że się nie gniewa.
         Gdy obaj stanęli przed wielkimi stodołowymi drzwiami, Lotar zastukał w nie trzy razy. Po chwili otworzył im zdyszany pulchny karzeł. Kiedy zobaczył ich osłonięte twarze na jego obliczu wykwitła dziwna mieszanka uczuć – coś na kształt ulgi i zawiedzenia.
         – Ach, dzień dobry. – wychrypiał (musiał się naprawdę bardzo zmęczyć) i rzucił za siebie. – Fałszywy alarm! Wracajcie na stanowiska! – za jego plecami rozległ się szum, a później karzeł znów zwrócił się do nich: – Wybaczą państwo, myśleliśmy, że to miłościwie panujący.
Lotar spojrzał z ukosa na Adelajdę – oboje już wiedzieli, że liliput był tak zdyszany, ponieważ myślał, że przybyli jego władcy i chciał, jak najszybciej otworzyć im drzwi. A myślał tak, ponieważ stukanie Lotara musiało być bardzo podobne do stukania jego sobowtóra.
         Adelajda szybko odpowiedziała na przeprosiny karła:
         – Schlebia nam pan. – uśmiechnęła się.
         – Proszę mi mówić Aspazjusz. Państwo na wycieczkę? – zapytał karzeł i nie czekając na odpowiedź, odwrócił głowę i rzucił w głąb stodoły: – Eulalia! Chodź, oprowadzisz państwa!

autor obrazka: mysticmorning

         Adelajda i Lotar szli za liliputką, ubraną w smoczą skórę, najwidoczniej chroniącą ją przed szkodliwymi substancjami powstałymi w procesie wytwarzania pachnidła. Im dalsze pomieszczenia zwiedzali tym bardziej przekonywali się, że niemal wszyscy pracownicy magicznej manufaktury są karłami i noszą na sobie smoczą skórę – droga inwestycja.
         Liliputka Eulalia pokazała Adelajdzie i Lotarowi, jak wiele różnorodnych składników jest dodawanych do pachnidła – od pospolitych konwalii, przez starożytny papirus, po pozyskiwaną z metali rdzę – jak tworzone są flakoniki – okazało się, że można je kupić również w ametystowych, szafirowych i rubinowych opakowaniach – i w jaki sposób płyn zmienia samoczynnie kolor – to już wynikało ze skomplikowanych praw „ludzkiej” chemii i fizyki. Adelajdzie nadal jednak brakowało jednego składnika – pyłu wróżek, a jak dotąd żadnej wróżki w fabryce nie zauważyła.
         Wreszcie stanęli chyba przed największymi drzwiami manufaktury.
         – Najważniejsze pomieszczenie w całej fabryce. – powiedziała Eulalia, odwracając się do nich. – To tu łączymy wszystkie składniki w jedno i dodajemy tajny składnik, którego niestety nie możemy państwu zdradzić.
Liliputka wyjęła zza paska pęk kluczy, którego wcześniej nie używała i otworzyła drzwi na oścież.
         Z pomieszczenia wydobyła się fala ciepła, uderzając Adelajdę i Lotara chwilowo ich dekoncentrując. Eulalia zapewniła ich, że to normalna reakcja, a po chwili dodała niepocieszająco, jednak ze współczuciem, że później będzie jeszcze gorzej. I miała rację. Po chwili Adelajda poczuła niewiarygodnej intensywności bukiet trzech swoich ulubionych barw – zamroczyło ją. Mogła się tylko domyślać, jak się teraz czuł Lotar, skoro już naparstek pachnidła sprawiał, że miał ochotę w mgnieniu oka rozebrać swoją żonę i posiąść ją choćby na stogu siana, doskonale wiedząc o tym, że uwłaczałoby to jej czci. Jednak, jako przyszły król musiał panować nad wszystkimi swoimi zachciankami i rządzami.
         Nie zerkając na siebie, by nie kusić losu, przestąpili próg, a ich oczom ukazała się wielka sala. Z zewnątrz stodoła nie wyglądała na tak dużą, by mogła mieścić z swoim wnętrzu tak ogromne pomieszczenia. Pod sufitem był zawieszony monumentalny kryształowy zbiornik, wypełniony niebiesko-fioletową substancją, pod który był podłożony ogień. Substancja, nad którą unosiła się kolorowa para, spływała w przezroczystych rurach do sześciu mniejszych zbiorników ustawionych po trzy wzdłuż równoległych do siebie ścian. Do małych zbiorników karły wrzucały łopatami suchy lód z taczek, by schłodzić już gotowe pachnidło i wlewać je do flakoników przynoszonych przez liliputki.
         Adelajda i Lotar zatracili się w czujących przez siebie indywidualnych woniach. Eulalia gdzieś się ulotniła
         Chwilę trwało nim pół-elf i jego małżonka odzyskali świadomość, a stało się to tylko dzięki głośnemu alarmowi, wywołanemu przez zapalenie się zielonej lampki nad wejściem. Adelajda zmrużyła oczy.
         „Lampka? Na prąd?” – pomyślała, a po chwili wzruszyła ramionami w myślach. – „Cóż, widocznie niektóre „ludzkie” sposoby bycia były wygodne także dla istot magicznych.”
Zastanawiała się nad tym stanem rzeczy tylko przez chwilę, ponieważ wśród pracowników manufaktury zapanował nieprawdopodobny zgiełk. Wszyscy zaczęli pchać się do wyjścia i po kilku sekundach sala była pusta, a Adelajda i Lotar popatrzyli na siebie zdezorientowani. Jednak zapach unoszący się między nimi nie zelżał ani o jotę i nadal działał na ich zmysły.
         W mgnieniu oka Adelajda została pchnięta na ścianę, a Lotar przywarł wargami do jej ust. Chyba nigdy nie był tak łapczywy, jak teraz, ale Adelajda nie miała nic przeciwko temu i odwzajemniała pocałunek, chociaż z niemałym trudem, biorąc pod uwagę tępo, w jakim Lotar na nią napierał. Przytwierdził ją mocniej do ściany, by po chwili oboje mogli się przekonać, że to wcale nie była ściana.
         Okazało się, że drzwi, o które się opierali były jedynie przymknięte i teraz obaj leżeli na zimnej podłodze. Gdy Lotar usłyszał cichy jęk bólu Adelajdy, wstał szybko i pomógł jej się podnieść.
         – Nic ci nie jest, kochanie? – zapytał z czułością i troską, choć nadal był podniecony i gotowy kontynuować rozpoczętą zabawę.
Adelajda długo nie odpowiadała na jego pytanie tylko patrzyła w głąb pomieszczenia, do którego trafili, gdzieś poniżej sufitu. Lotar najpierw spojrzał za siebie, na drzwi, które przymknęły się same ze zgrzytem, a potem podążył za jej wzrokiem. Oboje patrzyli na wróżki. Wróżki uwięzione w kokonach z pajęczej nici. Gdzieniegdzie widzieli wystającą spomiędzy splotów małą nóżkę lub zazwyczaj połamane skrzydełko.
         – Jak…? – wydusiła Adelajda, mówiąc bardziej do siebie niż swojego męża. – Jak oni mogli? – jej głos nadal był słaby. – Lotar, jak MY mogliśmy to zrobić?! – krzyknęła wreszcie i spojrzała na twarz ukochanego.
Ten jednak tylko pokręcił głową, a jego szeroko otwarte oczy nadal wpatrywały się w kokony. Niektóre z nich miarowo i prawie niezauważalnie pęczniały, by po chwili znowu się zwęrzyć – one żyły… wróżki jeszcze żyły, oddychały.
         Oboje myśleli o tym samym. To tego składnika brakowało Adelajdzie podczas zwiedzania fabryki – pyłu wróżek. I dlatego nie widzieli żadnej z nich. Wszystkie od Bóg wie, jakiego czasu przechowywano tu.
         Lotar wreszcie spojrzał na Adelajdę, ale tym razem to ona nie mogła oderwać wzroku od kokonów. Wiedział, o czym myśli. Wszystko w królestwie było pod ścisłą kontrolą władców – przyszłych nich. To także. Ta fabryka także była przez nich kontrolowana. Więc czemu na to pozwolili? Dla zbicia fortuny na pachnidłach? Przed dodawanie ciał wróżek do wywarów? Przecież istoty magiczne, w tym oni sami, nie potrzebowali złota ani żadnych dóbr, które musieli bądź mogli zdobyć własnoręcznie.
         Do głowy Adelajdy cisnęło się tysiące pytań. A do oczu łzy, gdy z jednego z kokonów wydobył się cichutki pisk, a ze skrzydełka wróżki wystającego spośród nici spadła śladowa ilość pyłku, która wylądowała na wyciągniętej przez dziewczynę dłoń. Wciągnęła głęboko powietrze, starając się powstrzymać szloch. Jednak jej się nie udało. Lotar zamknął swoją żonę w ramionach. Starał się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć:
         – Może to nie my? Może zrzekliśmy się tronu? Może ktoś go nas pozbawił? – dla niego samego ta perspektywa była nieco przerażająca, ale wiedział, że Adelajda wolałaby nie być nigdy królową, niż jako ona robić takie rzeczy.
         Szloch Adelajdy jednak nie malał, ale też i się nie wzmagał.
         Lotar nagle odsunął od siebie Adelajdę. Oboje zamarli i spojrzeli w stronę drzwi. Słychać było za nimi trzy-cztery pary, zmierzających w ich stronę kroków.
         – Wszystkie wróżki są na swoim miejscu. – usłyszeli głos karła, który otworzył im drzwi od fabryki. – Samodzielnie liczyłem dziś rano kokony. Proszę bardzo, wasza wysokość.
Zdało się słyszeć szczęk metalu – najprawdopodobniej skrzat podał komuś lampę naftową.
         – Dziękuję, Aspazjuszu.
Adelajda zamarła słysząc swój głos. I oboje już wiedzieli. To oni urządzili wróżkom taki los i zaraz mieli się dowiedzieć, dlaczego… albo zginąć za zbyt obszerną wiedzę o swoich przyszłych postępkach. Byli pewni, że skoro ich sobowtóry nie martwią się o życie poddanych to tym bardziej o zmienienie biegu wydarzeń. Ale jednocześnie wiedzieli również, że ich sobowtóry też kiedyś były w podobnej sytuacji, a jednak przeżyły. W całej tej układance brakowało jednego kawałka, ale Adelajda i Lotar już o tym nie myśleli.
      – Ostrożnie, kochanie. – usłyszeli tylko głos przyszłego Lotara i zobaczyli rękę uchylającą drzwi.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Pióro pisarza

Dla Patryka Sowy – brata, przyjaciela i osoby, która zawsze jest
i nie mówi mi tylko tego, co bym chciała usłyszeć, pragnąc mojego dobra

(fan fiction: "Cień wiatru" Carlos Riuz Zafón;
pierwsze opowiadanie, które mógł napisać Daniel Sempere piórem prawdopodobnie należącym do Victora Hugo, otrzymanym od ojca)

         Antonio wrócił do mahoniowego biurka i postawił w jego górnym rogu – z dala od zapisanych kartek – kubek świeżo zaparzonej herbaty. Jej owocowy aromat rozwiał się po całym ubogo urządzonym pokoju, owinął kilka mizernych półek wypełnionych grubymi tomiszczami oprawionymi w skórę i wymknął się przez szczelinę w oknie.
         Antonio zdjął rękawiczki pozbawione palców i złożywszy je obok kubka, usiadł. Krzesło zazgrzytało pod jego ciężarem, a podłoga zadrżała. Pióro, leżące przed chwilą równolegle do złożonych kartek, poturlało się, kierując w stronę krawędzi biurka. Antonio niespiesznie powstrzymał je przed upadkiem, ujmując w prawą dłoń. Umościł się wśród fałd grubego kożucha, a szyję oplótł ciaśniej szalem.
         Im bliżej było do wschodu słońca, tym bardziej przenikliwe zimno dawało o sobie znać, wsiąkając kroplami rosy do małej izdebki przez szczeliny między deskami stanowiącymi ściany i dach. Antonio wziął niewielki łyk herbaty, grzejąc przy tym ręce o gorący kubek. Odstawiwszy go, oblizał szybko wargi i końcówki siwych wąsów i zatarł ręce.
         Książka, która leżała teraz przed nim w uporządkowanych stronicach była prawie skończona. Został mu jeszcze do napisania tylko epilog i najważniejsze – słowo: „Koniec”, które jest uwieńczeniem każdej książki (mimo że często tylko w rękopisie), a u pisarza w wywołuje skrajne emocje. Rozpacz – wynikającą z nieprzymusowego pożegnania się z historią i bohaterami – i radość, że już wszystko się skończyło – można spokojnie posłać książkę w świat, podzielić się niż z innymi… i zarobić.
         Nie da się ukryć: najbardziej Antonio potrzebował pieniędzy. Pisał dniami i nocami, gnany nieodpartą potrzebą uściśnięcia swojej Rosalii. Małej pięcioletniej Rosalii, którą miesiąc temu zabrano mu do domu dziecka. Musiał zdobyć pieniądze, by ją odzyskać. By znowu pojawiła się w jego ramionach, by oboje mogli poczuć się bezpiecznie i żyć razem. Musi to zrobić dla siebie, dla Rosalii i dla swojej ukochanej żony Inez.
         Antonio ujął ramkę ze zdjęciem pięknej brązowookiej kobiety. Popatrzył chwilę na nią ze smutkiem, a później powiedział zachrypniętym głosem:
         – Obiecuję ci, że ją odzyskam. Będziemy szczęśliwi i nie pozwolę jej o tobie zapomnieć. – głos mu się załamał, więc szybko odstawił zdjęcie i ukrył drżące wargi w końcu szalika.
         Nagle poczuł przejmujące zmęczenie, więc przetarł oczy dłonią i odkaszlną zalegającą mu w przełyku flegmę.
         Świeca, przy której pisał przez większość nocy powoli już zaczęła przygasać, więc wymienił ją na nową i dopiero wtedy, oblizawszy stalówkę pióra, zaczął pisać epilog.

         Zajęło mu to mniej czasu niż myślał. Wschodzące słońce dopiero formowało nad horyzontem filoetowo-pomarańczowy płaszcz światła, gdy książka była już gotowa. Trzymająca pióro dłoń Antonia opadła za oparcie krzesła, a lewą sięgnął on po kubek, zimnej już herbaty, z którego od chwili rozpoczęcia pisania epilogu nie ubył nawet jeden drobny łyk.
         Antonio, nie wiedząc, kiedy, zasnął na krześle otulony kożuchem i porannym śpiewem ptaków, wpadającym przez okno. Obudził go nieprzyjemny stukot, a gdy otworzył oczy, poraził je słoneczny blask. Pisarz poluźnił nieco szalik i wyswobodził się z objęć kożucha. Słońce ogrzewało przyjemnie jego twarz – sprawiało, że było mu niemal gorąco. Zniknęła gdzieś mgła, wydobywająca się z jego ust i nosa jeszcze pół godziny temu.
         Antonio spojrzał nieprzytomnie na stos stron, leżący przed nim. Dokładnie sto pięćdziesiąt trzy kartki zapisane równym pismem od krawędzi do krawędzi. Przejechał dłonią po zaschniętym już atramencie, tworzącym drobne czarne szlaczki na beżowym tle strony. Brakowało tylko jednego słowa.
         Antonio oderwał plecy od oparcia krzesła. Poczuł, że jest cały spocony, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Rozbieganym spojrzeniem zaczął szukać pióra na blacie biurka. Gdy go nie znalazł otworzył długą szufladę. Wtedy kątem oka zobaczył pióro, leżące na podłodze. Dopiero teraz uświadomił sobie, że zasnął z nim w ręku i to odgłos jego upadku go obudził. Pisarz zamknął szufladę i ze stęknięciem schylił się i podniósł pióro.
         Wyprostował się i przysunął z krzesłem do biurka. Miał zamiar napisać to słowo dużymi ozdobnymi literami. Miała to być dla niego jedna z tych przyjemności, którą się celebruje i doświadczenie jej odwleka w czasie. Przekręcił pióro w palcach kilka razy i zbliżył do ust, zahaczając o dolną wargę, a następnie polizał stalówkę. Powoli zaczął zbliżać ją do ostatniej strony swej powieści. Dotknął nią kartki i poczuł przyjemny dreszcz, rozchodzący się po jego ciele wzdłuż karku i kręgosłupa.
         Nagle przyjemność przyćmił potworny ból głowy. Dłonie Antonia zaczęły drżeć, tak, że przypadkowo docisnął on stalówkę zbyt mocno do kartki, aż czarne krople wytrysnęły z jej wnętrza i otoczyły ją swą drżącą stało-płynnością. Pisarz nieświadomie wypuścił pióro, a ono zatoczyło koło i wylądowało większą częścią za stosem tak, iż jego stalówka nadal dotykała pierwszej strony. Antonio, pomimo otwartych oczu nie widział już nic – czarne i różowe plamy nie znikały, mimo wielokrotnego panicznego mrugania. Poczuł, że jego żołądek przeszywa palący ból, a w przełyku piętrzą się już wymiociny. Przełknął ślinę kilka razy przez zaciśnięte gardło. Pisarz zaczął dyszeć, a jego dłonie bezwładnie wędrowały po biurku, rozmazując czarne krople atramentu po kartce i zrzucając z niego kubek i zdjęcie (obie rzeczy roztrzaskały się z hukiem), i własnym ciele – głównie po twarzy.
         Zemdlał wreszcie po kilku minutach agonii. Jego głowa opadła na nieco porozrzucane po biurku kartki. Już po straceniu przytomności jego płuca wypluły znaczną ilość krwi. Popłynąwszy czerwonym strumieniem po zapisanych niedawno słowach, dotknęła stalówki pióra, wsiąkając w nią i mieszając się z atramentem.
         Rosalia miała już nigdy nie zobaczyć taty i izdebki, w której wychowywała się przez pięć lat. Miała zapomnieć o swoich rodzicach i samotnie umrzeć w domu dziecka na krztusiec trzy lata po tym, jak zabrano ją od ojca.

***

         – Ile za to pióro?!
         Henry wszedł pewnym krokiem do antykwariatu i od razu zwrócił się do sprzedawcy, kulącego się za ladą. Chłopak szybko poderwał się z klęczek. Henry usłyszał, jak kilka pudełek, które sprzedawca najprawdopodobniej układał na półkach za ladą, przewraca się.
         – Dzień dobry, pani Ojeda. Czym mogę służyć? – zapytał szybko chłopak, czerwieniąc się na twarzy.
         – Interesuje mnie pióro, znajdujące się na wystawie. Może mi je pan pokazać?
         – Oczywiście, panie Ojeda.
         Chłopak w mgnieniu oka opuścił swoje stanowisko i już wracał do Henry’ego z podłużnym ozdobnym pudełkiem w jednej i piórem w drugiej dłoni. Pudełko położył na ladzie, a pióro podał delikatnie Henry’emu. Gdy mężczyzna przewracał je w dłoniach, dokładnie oglądając sprzedawca mówił:
         – Znaleziono je w domu zmarłego pisarza, któremu nigdy nieudało się wybić – Antoniego Espino. Niestety, pisarstwo to często niewdzięczny zawód. Mamy w antykwariacie parę jego zbiorów opowiadań, pisanych głównie dla dzieci. Jeżeli byłby pan zainteresowany to…
         – Nie, za opowiadania dziękuję. – przerwał mu Henry zamyślony i nadal wpatrujący się w pióro. – Proszę przedstawić mi szerszą historię tego arcydzieła.
         Chłopak uśmiechnął się, widząc, że pan Ojeda jest już niemal zdecydowany, co do zakupu pióra.
         – Tak, więc zostało ono zrobione najprawdopodobniej około roku tysiąc osiemset piętnastego przez Francuza Gasparda-Gustave’a de Coriolisa. O ile nam wiadomo nie wykonał on więcej tego typu piór, ponieważ zajmował się głównie fizyką i matematyką. Stworzył pióro, by służyło mu do sporządzania dokładniejszych szkiców, którymi posługiwał się w swoich pracach. Podobno przewinęło się ono także przez ręce wielkich pisarzy, między innymi Victora Hugo. Samo pióro jego stalówka jest prosta, a jej rodzaj to Extra Fine – dokładnie 0,37mm. Kapilara, napełniana za pomocą pompki do kałamarza, jest znacznie szersza niż w standardowych piórach, jednak, jak pan widzi, jego obudowa pozostaje nadal cienka i smukła.
         – Stalówka jest uszkodzona. – wyszeptał Henry, spoglądając z uprzejmym uśmiechem na sprzedawcę.
         – Słucham? – powiedział ten nie do końca rozumiejąc słowa pana Ojedany.
         – Stalówka jest uszkodzona. – powtórzył spokojnie Henry przybliżając pióro do oczu chłopaka. – Widzi pan? Tutaj. Skrzydła stalówki są od siebie nieznacznie oddalone. Jednak daje nam to dokładnie 0,4mm i dużo bardziej zmęczoną rękę podczas pisania. Pióro będzie przerywało.
         – Ma pan rację, panie Ojeda. – szepnął sprzedawca i chwycił za lupę. – Dokładnie 0,4mm. Jednak nadal stalówka pozostaje w kryteriach Extra Fine.
         – Racja, ale nie jest już to pełnowartościowy produkt.
         Henry wyciągnął zza pazuchy portfel.
         – Mam nadzieję, że zejdzie pan nieco z ceny.
         Oszołomiony chłopak pokiwał głową, wpatrując się tempo w swojego klienta. Henry uśmiechnął się, podając mu pięć banknotów.
         – Poproszę jeszcze dwa kałamarze z czarnym atramentem.

         Henry wszedł do domu i postawiwszy na biurku w swojej pracowni papierową torbę, wyjął z niej długie ozdobne pudełko. Zostawił je na blacie w towarzystwie kałamarzy, do których dołożył jeszcze małą i dużą lupę, żółtą niestrzępiącą się ściereczkę i kilka różnego rodzaju kartek, i wyszedł do kuchni. Mildred miała dziś wolne, więc sam musiał sobie zrobić herbaty i dołożyć drwa do kominka w pracowni.
         Gdy już to zrobił, postawił porcelanową filiżankę i kieliszek spirytusu na stoliczku przy biurku i usiadł przy nim na drewnianym obrotowym krześle. Zmiął papierową torbę i wrzucił ją do kosza pod biurkiem. Przetasował kartki, ułożył je w górnym rogu biurka, a jeden z kałamarzy postawił na półeczce nad nim. Odkorkował drugi kałamarz, czemu towarzyszyło charakterystyczne pyknięcie. I wreszcie otworzył pudełko. Prześlizgnął wzrokiem po czarno-zielonej obudowie pióra, lśniącej w popołudniowym słońcu, wpadającym przez panoramiczne okno, i zatrzymał go na stalówce. Ujął w dłoń małą lupę i zbliżył ją do złotej końcówki.
         „Acta es fabula”.
         – „Sztuka jest skończona”. – odczytał szeptem Henry napis na stalówce. – Ciekawe, ile „sztuk” skończyłeś, używając tego małego arcydzieła, panie de Coriolis. – dodał nieco głośniej i mówiąc „sztuk” mając na myśli „dorobek naukowy” fizyka.
         Henry wyjął pióro z pudełka i delikatnie nim potrząsnął. Zmarszczył brwi słysząc oprócz standardowego dzwonienia, chlupot resztki atramentu wypełniającego kapilarę.
         „Czyżby pracownicy antykwariatu zaniedbali swoje obowiązki, nie pozbywając się resztek tuszu z wnętrza?”.
         Henry włożył delikatnie pióro do pustego kałamarza, tak, że jego stalówka wskazywała teraz na obraz wiszący po lewej stronie biurka. Przedstawiał on matkę Henry’ego. Dobrą kobietę, która zmarła przed dwudziestoma laty, zostawiwszy mu w spadku ten ogromny dom, w którym teraz mieszkał. Mężczyzna wiedział, że jego matka pragnęła, by wypełnił się on dziecięcymi śmiechami i tupotem małych stópek, ale Henry’ego zawsze pociągała tylko literatura i związane z nią przedmioty – właśnie teraz z tego żył. Tym niemniej, nie raz i nie dwa starał się znaleźć tą jedyną, lecz bez powodzenia.
         Henry wyciągnął z pudełka skuwkę pióra, która znajdowała się w innej przegródce. Była ona również czarno-zielona, ale znacznie grubsza od materiału otaczającego kapilarę, a jej otwór otaczał złoty pierścień. Henry włączył lampę i podstawił pod nią skuwkę. Jej wnętrze było poplamione atramentem – bardzo drobnymi czarnymi kroplami. Mężczyzna podniósł ściereczkę i włożył jej kącik do środka skuwki. Starając się dotrzeć nią do końca, przekręcił ją kilka razy i wyjął. Ku jego zaskoczeniu atrament użyty do napełnienia tego pióra nie był czarny ani nawet niebieski, a czerwony. Na żółtej ściereczce pojawiły się czerwone smugi.
         Henry odłożył skuwkę, wrzucił ściereczkę do kosza i wyciągnął z małej szufladki kolejną, a potem znowu ujął w dłoń pióro. Biorąc niewielki łyk herbaty, zanurzył stalówkę w spirytusie. Odstawił filiżankę i polizał końcówkę pióra. Rozłożył przed sobą bibułę o wysokim stopniu wsiąkliwości – musiał pozbyć się resztek tuszu z pióra, tym bardziej, że był on czerwony, więc kompletnie niefunkcjonalny. Henry zbliżył stalówkę do papieru z zamiarem napisania swojego imienia i nazwiska, ale pióro nie pisało. Mężczyzna docisnął delikatnie stalówkę i spróbował jeszcze raz – bez rezultatu. Henry przejeżdżał złotym czubkiem po bibule, ale ta nadal pozostawała czysta, a delikatny papier tylko nadszarpany. Wymienił bibułę i spróbował jeszcze kilka razy, bez skutku. Znowu potrząsnął piórem i znowu usłyszał chlupotanie – wewnątrz na pewno było jeszcze trochę atramentu.
         Henry odłożył pióro i wstał. Przeszedł się po pokoju w zadumie spoglądając na książki. „Christianopolis” Johann Valentin Andreae, „Zemsta” Aleksander Fredro, „Don Juan” Molier, „Kozeta” Victor Hugo… Mężczyzna wrócił do biurka i usiadł. Sięgnął po pióro, zmienił bibułę na brystol i zaczął pisać: „Ko…”. Atrament bez problemu pojawił się na kartce, tworząc te dwie litery, a później pióro znowu przestało pisać. Zarówno „K”, jak i „o” były krwistoczerwone.
         – Co się dzieje? – Henry polizał końcówkę pióra i chcąc dokończyć słowo „kozeta” przycisnął stalówkę do kartki tuż za ostatnią literą.
         Mężczyzna poczuł ukłucie zawodu i chcąc w złości zamazać napisane litery, przejechał po nich stalówką. Ku jego zdziwieniu za „o” pojawił się szlaczek. Henry przyjrzał mu się. Kształtem przypominał on literę „n”.
         – „Kon”? – zastanowił się. – A może…?
         Zamaszystym ruchem Henry spróbował postawić nad ostatnią literą kreskę, chcąc stworzyć wyraz „koń” – jedyne przychodzące mu teraz do głowy. Jednak po przejechaniu stalówki nad „n” i wyjechaniu trochę poza nią, powstała tylko kropka nieco na prawo od właściwej litery. Mężczyzna zmarszczył brwi.
         „Konie?” zapytał się w myślach i postawił pod kropką soczyście czerwoną kreseczkę, a zaraz po niej „e”.
         Henry nie rozumiał, co się dzieje, ale postanowił po ostatniej literze delikatnie kreślić kolejne litery alfabetu. „a”, „ą”, „b”, „c”…
         „Koniec”.
         Mężczyzna odczytał krwiste słowo.
         – Koniec…
         Nagle ze stalówki pióra wylał czerwony atrament. Zalał on napisane litery.
         Henry wypuścił pióro z dłoni i wyszedł z pokoju. Otworzywszy drzwi domu, stanął w przeciągu, dysząc ciężko. Gdy się uspokoił, zamknął drzwi i wrócił do pracowni. Chwilę przechadzał się jeszcze po pokoju zanim spojrzał w stronę biurka. Po czerwieni nie został nawet ślad. Zaschnięty na papierze tusz, wykrzywiający nieco stronę, był czarny, jak skrzydło kruka.
         Mężczyzna ujął pióro w dłoń. Zanurzył jego stalówkę w spirytusie. Oblizał jego końcówkę. Zbliżył ją do brystolu. I w czystym miejscu napisał: „Koniec”. Litery były czarne. Henry usiadł przy biurku i wziąwszy głębszy wdech nakreślił w końcu na kartce swoje imię i nazwisko nad czarną plamą.
         „Henry Ojeda”.


Daniel Sempere

autor obrazka: KimberleePhotography

wtorek, 20 sierpnia 2013

DEATH

1

AKT URODZENIA

STANY ZJEDNOCZONE AMERYKI
Stan: Kalifornia
Urząd stanu cywilnego w Los Angeles

ODPIS ZUPEŁNY AKTU URODZENIA
I. Dane dotyczące dziecka:
1. Nazwisko: Smith
2. Imię (imiona): David Edward
3. Płeć: męska
4. Data urodzenia: czwarty lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty dziewiąty (04.02.1959r.)
5. Miejsce urodzenia: Los Angeles
II. Dane dotyczące rodziców:
1. Nazwisko:
Ojca: Smith
Matki: Smith
2. Imię (imiona):
Ojca: Edward Michael
Matki: Samantha
3. Nazwisko rodowe:
Ojca: Smith
Matki: Utery
4. Data urodzenia:
Ojca: dziewiąty sierpnia tysiąc dziewięćset trzydziesty szósty (09.08.1939r.)
Matki: jedenasty października tysiąc dziewięćset trzydziesty dziewiąty (11.10.1939r.)
5. Miejsce urodzenia:
Ojca: Guantánamo (Republika Kuby)
Matki: Los Angeles
6. Miejsce zamieszkania w chwili urodzenia dziecka:
Ojca: Los Angeles
Matki: Los Angeles


AKT ZGONU

STANY ZJEDNOCZONE AMERYKI
Stan: Kalifornia
Urząd stanu cywilnego w Los Angeles

ODPIS SKRÓCONY AKTU ZGONY
I. Dane dotyczące osoby zmarłej:
1. Nazwisko: Smith
2. Imię (imiona): David Edward
3. Nazwisko rodowe: Smith
4. Stan cywilny: żonaty
5. Data urodzenia: czwarty lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty dziewiąty (04.02.1959r.)
6. Miejsce urodzenia: Los Angeles
7. Ostatnie miejsce zamieszkania: Los Angeles
II. Dane dotyczące daty i miejsca zgonu:
1. Data: piętnasty sierpnia dwa tysiąca trzynasty (15.08.2013r.)
2. Miejsce: Los Angeles
III. Dane dotyczące małżonka osoby zmarłej:
1. Nazwisko: Smith
2. Imię (imiona): Lisandra
3. Nazwisko rodowe: Raverwood
IV. Dane osobowe dotyczące rodziców osoby zmarłej:
1. Imię (imiona):
Ojca: Edward Michael
Matki: Samantha
2. Nazwisko rodowe:
Ojca: Smith
Matki: Utery
V. Załączniki:
1. Opis przebiegu choroby Davida Edwarda Smitha: nowotworu szpiku kostnego od dwudziestego czwartego września dwa tysiące jedenastego roku (24.09.2011r.)


TESTAMENT

Ja, niżej podpisany David Edward Smith, urodzony 4 lutego 1959 roku, zamieszkały w Los Angeles przy Fremont Pl, legitymujący się dowodem osobistym nr T22000129 oświadczam, że:
Mojej najdroższej żonie Lisandrze Smith z domu Raverwood, urodzonej 20 marca 1963 roku, zamieszkałej w Los Angeles przy Fremont Pl zapisuję w spadku willę (wraz z wyposażeniem) w Los Angeles przy Fremont Pl, w której mieszkaliśmy od dnia ślubu i wychowywaliśmy dzieci, oraz przekazuję wszystkie oszczędności będące na naszym wspólnym koncie i PIN do mojego osobistego konta bankowego wraz z jego zawartością.
Mojemu pierworodnemu synowi Edwardowi Smith, urodzonemu 17 listopada 1989 roku, zamieszkałego w Los Angeles przy Fremont Pl zapisuję w spadku samochód BMW i8, za który założyłem i w niedalekiej przyszłości będzie on dostępny w salonie BMW i gotowy do odbioru, oraz halę sportową Staples Center w Los Angeles przy Figuerao Street.
Mojej ukochanej córce Elizabeth Smith, urodzonej 16 marca 1992 roku, zamieszkałej w Los Angeles przy Fremont Pl zapisuję w spadku samochód BMW X3 i dom (wraz z wyposażeniem) w Manhattan Beach przy 9th Street.
Mojemu jedynemu bratu, a zarazem wspólnikowi Alexandrowi Danielowi Smith, urodzonemu 27 marca 1965 roku, zamieszkałego w Los Angeles przy E 33rd Street zapisuję w spadku wszystkie swoje udziały w firmie Smith&Family Company w nadziei, że dobrze ją poprowadzi w dobie kryzysu i później.
Dr hab. Jonaha Tipton, mojego adwokata i przyjaciela obdarowuję zaufaniem i powierzam w opiece moją rodzinę i wszystkie sprawy związane z moim pochówkiem.

Los Angeles, dnia 2 czerwca 1995 roku

David E. Smith

Podpisy spadkobierców:
Lisandra Smith
Edward Smith
Elizabeth Smith
Alexander Daniel Smith


LOS ANGELES TIMES
– fragmenty artykułu „Żyć w przepychu, odchodzić samotnie”

         15 sierpnia 2013 roku o godzinie 11:00 w szpitalu prywatnym w Los Angeles w wieku 54 lat zmarł jeden z najbardziej wpływowych biznesmenów 2010 roku – David E. Smith od niespełna dwóch lat chorujący na złośliwą odmianę białaczki. Podobno do ostatnich dni swojego życia wzorowo wypełniał on swoje obowiązki, jako prezes firmy Smith&Family Company, ale umierając nie towarzyszył mu nikt oprócz szpitalnej aparatury i co jakiś czas zaglądającej do jego pokoju pielęgniarki(…).
         Po kilku godzinach czekania przez personel szpitala na rodzinę zmarłego (nie doczekawszy się jej jednak) ciało Davida Smitha zostało przewiezione do kostnicy w pobliżu cmentarza Hollywood Forever Funeral Home, gdzie trzy dni później zostało pochowane. W samej kostnicy telefon w sprawie Smitha odebrano dopiero na drugi dzień od jego adwokata dr hab. Johana Tiptona. Kilka godzin później dr Tipton spotkał się z rodziną zmarłego: Lisandrą Smith – żoną Davida Smitha, Edwardem i Elizabeth – jego dziećmi i Alexandrem D. Smith – bratem i odczytawszy testament(…).
         Na pogrzebie Davida E. Smith, który odbył się 18 sierpnia 2013 roku pojawiła się jego żona, córka i kilku biznesmenów (to tyle), którzy czuli obowiązek towarzyszenia w ostatniej drodze zmarłemu. Syn, pożyczywszy uprzednio samochód Elizabeth, wypuścił się dzień wcześniej daleko za miasto – podobno telefon odebrał dopiero będąc gdzieś w Santa Cruz i rozłączył się od razu, poinformowawszy matkę o tym, że wraca za miesiąc. Alexander D. Smith nie pojawił się na pogrzebie brata, stwierdziwszy później, że  zatrzymały go sprawy firmy. Faktycznie, pojawił się później na stypie w willi zmarłego(…). Córka Davida Smitha bardzo przeżywała pogrzeb ojca. Zemdlawszy dwa razy, została odprowadzona przez adwokata rodziny dr Tipton do samochodu, stojącego miejsca pochówku i stamtąd obserwowała, jak trumna ze zwłokami jej ojca znika w prostokątnym dole(…).
         Stypa popogrzebowa odbyła się w willi odziedziczonej po mężu przez Lisandrę Smith. Z rozmowy z naszym informatorem wynika, że żonie zmarłego niezmiennie i niemal permanentnie towarzyszył Alexander D. Smith – brat Davida Smitha.
         „Pocieszali się nawzajem w niemal jednoznaczny sposób.” stwierdził informator ze smutkiem na twarzy. „A Elizabeth płakała, siedząc skulona na sofie w salonie. Matka niepodeszła do niej ani razu.” to ostatnie zdanie dało się słyszeć wiele razy z jego ust(…).
         Udało nam się też porozmawiać przez chwilę z dr hab. Johanem Tiptonem – adwokatem i przyjacielem Davida E. Smitha. Poprosiliśmy go, by opowiedział nam pokrótce o zmarłym.
         „David był niezwykłym człowiekiem. Owszem, dużo pracował, ale nigdy nie wznosił pracy nad rodzinę. Zawsze, gdy jego żona, syn lub córka go potrzebowali był w pobliżu. Przytulał, pocieszał, uszczęśliwiał – bynajmniej nie wykorzystując do tego ciężko zarobionych pieniędzy. Bardzo kochał Elizabeth i Edwarda.” mówił. Gdy powiedzieliśmy mu o informacjach, jakie zdobyliśmy odnośnie Lisandry i Alexandra Smithów skwitował to tylko skinieniem głowy i poprosił o przerwę w wywiadzie(…).

autor obrazka: dr-runcible


2

AKT URODZENIA

REPUBLIKA FRANCUSKA
Region: Midi-Pyrénées
Urząd stanu cywilnego we Fronton

ODPIS ZUPEŁNY AKTU URODZENIA
I. Dane dotyczące dziecka:
1. Nazwisko: Carlsson
2. Imię (imiona): Elisabéth
3. Płeć: żeńska
4. Data urodzenia: siódmy stycznia tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt osiem (07.01.1978r.)
5. Miejsce urodzenia: Fronton
II. Dane dotyczące rodziców:
1. Nazwisko:
Ojca: Carlsson
Matki: Carlsson
2. Imię (imiona):
Ojca: Ernst
Matki: Edwige
3. Nazwisko rodowe:
Ojca: Carlsson

Matki: Russeau

4. Data urodzenia:

Ojca: siódmy listopada tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty czwarty (07.11.1964r.)
Matki: pierwszy czerwca tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty szósty (01.06.1966r.)
5. Miejsce urodzenia:
Ojca: Sollefteå (Szwecja)
Matki: Paryż
6. Miejsce zamieszkania w chwili urodzenia dziecka:
Ojca: Fronton
Matki: Fronton


AKT ZGONU

REPUBLIKA FRANCUSKA
Region: Île-de-France
Urząd stanu cywilnego w Paryżu

ODPIS SKRÓCONY AKTU ZGONY
I. Dane dotyczące osoby zmarłej:
1. Nazwisko: Carlsson
2. Imię (imiona): Elisabéth
3. Nazwisko rodowe: Carlsson
4. Stan cywilny: panna
5. Data urodzenia: stycznia tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt osiem (07.01.1978r.)
6. Miejsce urodzenia: Fronton
7. Ostatnie miejsce zamieszkania: Paryż
II. Dane dotyczące daty i miejsca zgonu:
1. Data: piętnasty sierpnia dwa tysiące trzynasty (15.08.2013r.)
2. Miejsce: Olivet
III. Dane dotyczące małżonka osoby zmarłej:
1. Nazwisko: -
2. Imię (imiona): -
3. Nazwisko rodowe: -
IV. Dane osobowe dotyczące rodziców osoby zmarłej:
1. Imię (imiona):
Ojca: Ernst
Matki: Edwige
2. Nazwisko rodowe:
Ojca: Carlsson
Matki: Russeau


TESTAMENT

Ja, niżej podpisana Elisabéth Carlsson, urodzona 7 stycznia 1978 roku, zamieszkała w Paryżu przy Rue de Rivoli, legitymująca się dowodem osobistym nr 044298303457 oświadczam, że do całości spadku powołuję moje dwie przyjaciółki: Tamarę Estellę Guellard, urodzoną 7 stycznia 1978 roku, zamieszkałą w Paryżu przy Bd Voltaire i Yolandę Blanchard, urodzoną 1 września 1974 roku, zamieszkałą w Macon (Stany Zjednoczone Ameryki) przy Charlotte Street.

Paryż, dnia 31 stycznia 2009 roku

Elisabéth Carlsson

Podpisy spadkobierców:
Tamara Estella Guellard
Yolanda Blanchard


NAGRANIE NA AUTOMATYCZNEJ SEKRETARCE
Yolandy Blanchard

Masz jedną nową wiadomość z dnia: 19 sierpnia 2013 roku; godzina: 17:42:
„Cześć, Yola. Tu Tamara. Już po wszystkim. Uroczystość była naprawdę piękna. W ostatniej wiadomości pytałaś mnie, co Béth robiła w Olivet. Dowiedziałam się, że nagle chciała pojechać do matki. Tak, matki, z którą nie kontaktowała się od piętnastu lat. Nie wiem, co ją do tego skłoniło, ale mogła sobie darować. Nie mogę uwierzyć, że to ona była sprawczynią tego wypadku – zawsze była ostrożnym kierowcą. Uprzedzając twoje kolejne pytanie: nie, jej rodziców nie było na pogrzebie, ale byli prawie wszyscy profesorowie z naszego byłego wydziału – niezły prestiż, chociaż widziałam, jak większość musiała wyjmować okulary, żeby odczytać na tabliczce, na kogo pogrzeb przyszli. Dzwoniłam do jej rodziców najpierw z prywatnego telefonu, a później z kancelarii Béth. Najpierw nie odebrał nikt, a podczas drugiego telefonu jej ojciec pożegnał mnie słowami: «My nie mamy córki» i się rozłączył. Może to głupie, ale jestem ciekawa, co zaszło między Elisabéth, a jej rodzicami zanim przyjechała do Paryża, żeby studiować prawo. Mówiła ci kiedyś, o co chodziło? O, ktoś do mnie dzwoni. Będę już kończyła. Trzymaj się tam w tych Stanach i odezwij się jakoś niedługo. Papa.”
*piiip*


3

AKT URODZENIA

RZECZPOSPOLITA POLSKA
Województwo: Mazowieckie
Urząd stanu cywilnego w Łomiankach

ODPIS ZUPEŁNY AKTU URODZENIA
I. Dane dotyczące dziecka:
1. Nazwisko: Roszklis
2. Imię (imiona): Artur Tadeusz
3. Płeć: męska
4. Data urodzenia: jedenasty maja tysiąc dziewięćset dwudziesty siódmy (11.05.2927r.)
5. Miejsce urodzenia: Łomianki
II. Dane dotyczące rodziców:
1. Nazwisko:
Ojca: Roszklis
Matki: Roszklis
2. Imię (imiona):
Ojca: Stefan Konrad
Matki: Alice
3. Nazwisko rodowe:
Ojca: Roszklis

Matki: Heckmann

4. Data urodzenia:

Ojca: trzynasty października tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty siódmy (13.10.1897r.)
Matki: dwudziesty października tysiąc dziewięćset pierwszy (20.10.1901r.)
5. Miejsce urodzenia:
Ojca: Warszawa
Matki: Gerswalde (Republika Federalna Niemiec)
6. Miejsce zamieszkania w chwili urodzenia dziecka:
Ojca: Łomianki
Matki: Łomianki


AKT ZGONU

RZECZPOSPOLITA POLSKA
Województwo: Mazowieckie
Urząd stanu cywilnego w Warszawie

ODPIS SKRÓCONY AKTU ZGONY
I. Dane dotyczące osoby zmarłej:
1. Nazwisko: Roszklis
2. Imię (imiona): Artur Tadeusz
3. Nazwisko rodowe: Roszklis
4. Stan cywilny: wdowiec
5. Data urodzenia: jedenasty maja tysiąc dziewięćset dwudziesty siódmy (11.05.1927r.)
6. Miejsce urodzenia: Łomianki
7. Ostatnie miejsce zamieszkania: Warszawa
II. Dane dotyczące daty i miejsca zgonu:
1. Data: piętnasty sierpnia dwa tysiące trzynaście (15.08.2013r.)
2. Miejsce: Warszawa
III. Dane dotyczące małżonka osoby zmarłej:
1. Nazwisko: Roszklis
2. Imię (imiona): Benedykta Rozalia
3. Nazwisko rodowe: Skarb
IV. Dane osobowe dotyczące rodziców osoby zmarłej:
1. Imię (imiona):
Ojca: Stefan Konrad
Matki: Alice
2. Nazwisko rodowe:
Ojca: Roszklis
Matki: Heckmann

TESTAMENT

Ja, niżej podpisana Artur Roszklis, urodzony 11 maja 1927 roku, zamieszkały w Warszawie przy ulicy Ordona, legitymujący się dowodem osobistym nr ADJ800989 oświadczam, że z racji tego, iż nie mam nikogo bliskiego do całości spadku powołuję obecnego prezesa klubu piłkarskiego Legia Warszawa Bogusława Leśnodorskiego.

W związku z powołaniem do dziedziczenia mojego jedynego spadkobiercy testamentowego Bogusława Leśnodorskiego, zobowiązuję go do przekazania całego mojego majątku lub zysku pochodzącego z jego sprzedaży na rozwój klubu piłkarskiego Legia Warszawa.

Warszawa, dnia 3 listopada 2002 roku

Artur Roszklis

Podpisy spadkobierców:
Bogusław Leśnodorski


WPIS NA STRONIE LEGII WARSZAWA
(edytowano dnia 18 sierpnia 2013 o godzinie 15:04)

Dnia 15 sierpnia zmarł jeden z najstarszych kibiców Legii Warszawa Artur Roszklis. Był on zasłużonym członkiem klubu. Mimo sędziwego wieku w przeciągu ponad dziesięciu lat nie opuścił żadnego meczu Legii, który odbył się w Warszawie. Ostatnie pożegnanie naszego przyjaciela Artura odbędzie się 18 sierpnia o godzinie 13:00 w kościele pod wezwaniem św. Grzegorza Wielkiego, a ciało zostanie pochowane na Cmentarzu Wolskim w grobie, w którym od jedenastu już lat spoczywa jego żona.
***
Na pogrzebie Artura Roszklisa pojawił się sam prezes klubu Legia Warszawa Bogusław Leśnodorski oraz kilkaset kibiców, którzy nad grobem zmarłego odśpiewali nasz hymn, a kwiaty i wiązanki pokryli czerwono-biało-zielonymi szalami.
Spoczywaj w pokoju Arturze Roszklisie – wierny kibicu, przyjacielu i wzorze do naśladowania.


4

AKT URODZENIA

REPUBLIKA ARGENTYŃSKA
Prowincja: La Pampa
Urząd stanu cywilnego w Santa Rosa

ODPIS ZUPEŁNY AKTU URODZENIA
I. Dane dotyczące dziecka:
1. Nazwisko: Garcia
2. Imię (imiona): Tamara Maria
3. Płeć: żeńska
4. Data urodzenia: drugi marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty (02.03.1994r.)
5. Miejsce urodzenia: Santa Rosa
II. Dane dotyczące rodziców:
1. Nazwisko:
Ojca: Garcia
Matki: Garcia
2. Imię (imiona):
Ojca: Lorey Antonio
Matki: Maria
3. Nazwisko rodowe:
Ojca: Garcia

Matki: Cortázar

4. Data urodzenia:

Ojca: ósmy października tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty dziewiąty (08.10.1969r.)
Matki: dwudziesty siódmy lutego tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy (27.02.1968r.)
5. Miejsce urodzenia:
Ojca: San Pedro (Meksykańskie Stany Zjednoczone)
Matki: Mercedes
6. Miejsce zamieszkania w chwili urodzenia dziecka:
Ojca: Santa Rosa
Matki: Santa Rosa


AKT ZGONU

REPUBLIKA ARGENTYŃSKA
Prowincja: La Pampa
Urząd stanu cywilnego w

ODPIS SKRÓCONY AKTU ZGONY
I. Dane dotyczące osoby zmarłej:
1. Nazwisko: Garcia
2. Imię (imiona): Tamara Maria
3. Nazwisko rodowe: Garcia
4. Stan cywilny: panna
5. Data urodzenia: drugi marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty (02.03.1994r.)
6. Miejsce urodzenia: Santa Rosa
7. Ostatnie miejsce zamieszkania: Santa Rosa
II. Dane dotyczące daty i miejsca zgonu:
1. Data: piętnasty sierpnia dwa tysiące trzynasty (15.08.2013r.)
2. Miejsce: Santa Rosa
III. Dane dotyczące małżonka osoby zmarłej:
1. Nazwisko: -
2. Imię (imiona): -
3. Nazwisko rodowe: -
IV. Dane osobowe dotyczące rodziców osoby zmarłej:
1. Imię (imiona):
Ojca: Lorey Antonio
Matki: Maria
2. Nazwisko rodowe:
Ojca: Garcia
Matki: Cortázar
V. Załączniki:
1. Pisemna relacja z sekcji zwłok Tamary Marii Garcia odbytej szesnastego sierpnia dwa tysiące trzynastego roku (16.08.2013r.)


WPISY Z PAMIĘTNIKA Melissy Adler

15.08.2013
Znalazłam ją dziś w łazience.
Płakała przez całą noc, a jak już zasnęła to mnie też zmorzył sen. Nie słyszałam, jak bierze moje leki na serce i wychodzi. Poszła też do salonu po wódkę. Wszystko poszło jej nadzwyczaj prosto biorąc pod uwagę, że jej rodziców nie było przez całą noc w domu.
Miałam ją pilnować. Obiecałam jej, że wszystko będzie dobrze, a teraz jej nie ma.

18.08.2013
Jutro jej pogrzeb. Dziś dzwonił do mnie Javier. Pytał, czy nie wiem, co się stało z Tamarą, bo chce jej oddać książkę. Nie wytrzymałam. Powiedziałam mu wszystko. Wykrzyczałam do słuchawki, że to wszystko jego wina, że ona go kochała ponad życie, a on ją zdradził. Rozłączył się, gdy tylko usłyszał, że nie żyje.

19.08.2013
Już po wszystkim.
Na pogrzebie było mnóstwo ludzi. Sąsiedzi, nauczyciele, ludzie ze szkoły, pracownicy miejscowych sklepów i cała wielka rodzina Tamary. Jej matka nie przestawała płakać (zresztą tak samo, jak ja), a brat – Jose – cały czas chował twarz w dłoniach. Siedziałam obok niego.
Nigdy nie zapomnę, jak między drzewami zauważyłam twarz Javiera. W ręku trzymał książkę. „Coś z Nightside”. Byłam tak zszokowana, że nieświadomie wyszeptałam jego imię. Jose natychmiast oderwał dłonie od zapłakanej twarzy i podążył za moim wzrokiem. Wstał powoli. Niemal wszyscy obserwowali każdy jego krok. Zbliżył się do Javiera, a później rzucił na niego. Pan Garcia ledwo odciągnął osiemnastoletniego rosłego syna od Javiera, chociaż widziałam w jego spojrzeniu zew mordu skierowany w stronę tego skurwysyna.
Gdy wszyscy oddalili się z powrotem w stronę trumny, by kontynuować uroczystość, ja zbliżyłam się do Javiera i bez słowa wyrwałam mu książkę z dłoni. Później patrzyłam, jak odchodzi.
Chciałam oddać książkę państwu Garcia, ale kazali mi ją zatrzymać. Teraz leży u mnie na biurku. Kiedy wróciłam do domu, przejrzałam ją – jest podpisana jej imieniem i nazwiskiem: „Tamara Maria Gracia”. Między stroną 16 a 17 znalazłam karteczkę z napisem: „Kocham Cię. Tamara”. Tak, kochała go. Ale on jej już od dawna nie kochał. Za to kochało ją… nadal kocha… mnóstwo innych osób – o wiele wartościowszych od Javiera. Szkoda, że miłość do niego jej to przyćmiła.
Nigdy o Tobie nie zapomnę.
Do zobaczenia, Tamara.

autor obrazka: DerRiedl


5

AKT URODZENIA

REPUBLIKA TUNEZYJSKA
Wilajet: Kabis
Urząd stanu cywilnego w Sanini an Nahal

ODPIS ZUPEŁNY AKTU URODZENIA
I. Dane dotyczące dziecka:
1. Nazwisko: Badra
2. Imię (imiona): Humam
3. Płeć: męska
4. Data urodzenia: czwarty maja tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty (04.05.1970r.)
5. Miejsce urodzenia: Sanini an Nahal
II. Dane dotyczące rodziców:
1. Nazwisko:
Ojca: nieznane
Matki: Badra
2. Imię (imiona):
Ojca: nieznane
Matki: Inaja
3. Nazwisko rodowe:
Ojca: nieznane

Matki: Badra

4. Data urodzenia:

Ojca: nieznane
Matki: dwudziesty trzeci lipca tysiąc dziewięćset czterdziesty dziewiąty (23.07.1949r.)
5. Miejsce urodzenia:
Ojca: nieznane
Matki: Sanini an Nahal
6. Miejsce zamieszkania w chwili urodzenia dziecka:
Ojca: nieznane
Matki: Sanini an Nahal


AKT ZGONU

REPUBLIKA TUNEZYJSKA
Wilajet: Kabis
Urząd stanu cywilnego w Sanini an Nahal

ODPIS SKRÓCONY AKTU ZGONY
I. Dane dotyczące osoby zmarłej:
1. Nazwisko: Badra
2. Imię (imiona): Humam
3. Nazwisko rodowe: Badra
4. Stan cywilny: rozwodnik
5. Data urodzenia: czwarty maja tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty (04.05.1970r.)
6. Miejsce urodzenia: Sanini an Nahal
7. Ostatnie miejsce zamieszkania: Sanini an Nahal
II. Dane dotyczące daty i miejsca zgonu:
1. Data: piętnasty sierpnia dwa tysiące trzynasty (15.08.2013r.)
2. Miejsce: Sanini an Nahal
III. Dane dotyczące małżonka osoby zmarłej:
1. Nazwisko: -
2. Imię (imiona): -
3. Nazwisko rodowe: -
IV. Dane osobowe dotyczące rodziców osoby zmarłej:
1. Imię (imiona):
Ojca: nieznane
Matki: Inaja
2. Nazwisko rodowe:
Ojca: nieznane
Matki: Barda


LIST

Sanini an Nahal, 23 sierpnia 2013

Anan Badra
rue Farhad Hached
Sanini an Nahal
Falak Al-Churi
rue du Yémen
Tunis

Droga siostro!

         Ostatni list wysłałam do Ciebie w dniu, w którym zmarł Humam. Dziś był jego pogrzeb.
         Humam przez ostatnie kilka dni bardzo chorował. Żałuję, że jako jego była żona nie mogłam przynajmniej przez ostatnie dni jego życia zaoferować mu swojego domu, ale było to niemożliwe. Mieszkał w przytułku. Prawie, jak przez całe życie.
         Muszę Ci powiedzieć, że byłam w szoku, zobaczywszy, ile ludzi przyszło na pogrzeb. Było ich na pewno ponad dwieście. Mówili o nim same najlepsze rzeczy. Podobno pracował charytatywnie w Zoo Chenenni, w swoim własnym ośrodku i kilku innych wydawał posiłki dla bezdomnych, pomagał w wielu sklepach w Sanini an Nahal… wszystko robił nieodpłatnie, a mi nic o tym nie wspominał, mimo że mieliśmy ze sobą regularny kontakt. Ale w sumie nie dziwi mnie to – był dobrym człowiekiem i wiedząc, o moich problemach, chciał się zajmować tylko nimi. Byłam samolubna.
         Wiem, o czym myślisz. Nie, nie powiedział mi, że jest chory. W ostatnich słowach poprosił opiekunkę, by zadzwoniła do mnie. Próbowała kilka razy, ale zanim odebrałam Humam już nie żył. Tak, pisałam Ci o tym w poprzednim liście, ale odczuwam straszne poczucie winy. Przez całe życie był sam. Nawet będąc ze mną… zawsze byłam daleko. Nie potrafiłam docenić tego, że go mam i zrobili to za mnie inni ludzie – wszyscy ci, którzy towarzyszyli mu podczas ostatniej drogi.
         Nadal jestem samolubna… Co się dzieje u Ciebie, Falak? Ja już wylałam na papier swoje smutki, choć nadal wydaję być się nimi przepełniona – teraz Twoja kolej.

Kocham Cię,
Anan.

P.S.: W dniu, w którym zmarł Humam umarł również David E. Smith (czytałam o tym, gdy byłam ostatnio w kafejce internetowej) – jeden z najbogatszych Amerykańskich biznesmenów. Zobacz, jakie to życie jest… Nikt nie jest równy wobec życia, ale wszyscy jesteśmy równi wobec śmierci.