(reportaż
napisany na potrzebę zajęć licealnych z języka polskiego; zawiera fragmenty z „Dziadów” Adama
Mickiewicza)
Kilka dni temu dotarłam
na Sybir. Była to podróż ciężka a zarazem niezwykła. Jechaliśmy w małych,
metalowych kibitkach, ale miałam szczęście przebywać w niej z wielkim pisarzem
Adamem Mickiewiczem. Ów artysta wzbudził we mnie ogromny patriotyzm. Miło było
słuchać jego skarg na naszych oprawców, gdyż czułam wtedy, że nie jestem sama w
tej całej sytuacji i, że tak znakomita osobistość cierpi i uważa tak samo, jak
pospolici ludzie.
Było zimno. Siedziałam najdalszym
kącie. Czułam każdą częścią ciała lodowate ściany i podłogę kibitki.
Światło, wpadające przez małe okienko, znajdujące się tuż pod dachem, nie
docierało do mnie. Próbowałam zasnąć, by ta podróż trwała przynajmniej w moim
wyobrażeniu, jak najkrócej. I wtedy poczułam przyjemne ciepło i ciężar futra na
grzbiecie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jego. Usiadł obok mnie i
usłyszałam głos – głos Adama Mickiewicza:
– Strasznie się trzęsłaś. – powiedział tylko.
Nic nie odpowiedziałam. Owinęłam się
ściślej kożuchem i zasnęłam.
Gdy
obudziłam się jego już obok mnie nie było. Stał przed okienkiem, chwiejąc się,
co jakiś czas, gdy kibitka najeżdżała na nierówności w drodze. Wstałam z
trudem, dźwigając na swoich plecach ciężkie futro. Stanęłam obok niego. Byłam
niższa, więc widziałam tylko mleczne niebo i gołe czubki drzew. Nagle
usłyszałam, jak Mickiewicz szepce coś do siebie:
– Po śniegu, coraz ku dzikszej krainie, leci
kibitka, jako wiatr pustynie.
Spojrzał
na mnie.
– Niewiele widzisz, prawda?
Pokręciłam
głową i oddałam mu płaszcz.
– Może to i lepiej. Czasem dobrze jest nie
widzieć pewnych rzeczy.
Potaknęłam.
Kibitka zatrzymała się. Mogliśmy wyjść „rozprostować nogi”, ale ja zostałam sama
w środku. Przespacerowałam się w tę i powrotem po kibitce. W jednym z jej
rogów znalazłam pomiętą kartkę. Rozprostowałam ją. Trudno mi było przeczytać,
co jest na niej napisane, ale później dowiedziałam się tego od samego autora:
„Gdzieniegdzie drzewa siekierą zrąbane, odarte i w stos złożone poziomy, tworzą
kształt dziwny, jakoby dach i ścianę, i ludzi kryją, i zowią się: domy.”.
– Więc to tak jest na zewnątrz. Domy
nieprzypominające domów. – pomyślałam i postanowiłam wyjść na zewnątrz.
autor obrazka: ilsilenzio
Zobaczyłam równinę, na której stały rzędem drewniane chaty, a z ich kominów buchała para. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że surowe ściany przepuszczają każdy większy podmuch wiatru. Zaczęłam żałować ludzi, którzy w nich mieszkają, chociaż byli Rosjanami. Naprzeciwko mnie, na kamieniu usiadł Mickiewicz, tyłem do kibitki. Nachylał się nad czymś. Podeszłam do niego powoli i ostrożnie. Przez ramię zobaczyłam, że pisze coś starannym, równym pismem. To, w przeciwieństwie do poprzedniego, łatwo było rozczytać: „Na wskróś pustyni krzyżują się drogi, nie przemysł kupców ich ciągi wymyślił, nie wydeptały ich karawan nogi; car (przy tym słowie poecie drgnęła ręka i mocniej przycisnął pióro, którym pisał, do kartki) ze stolicy palcem je nakryślił. Gdy z polską wioską spotkał się ubogą, jeżeli trafił w polskich zamków ściany, wioska i zamek wnet z ziemią zrównany.”. Po tych słowach przestał pisać i spojrzał w dal. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam mężczyznę wychodzącego z jednego z domów. Był postawny, a na ramieniu niósł siekierę, którą po chwili zaczął rąbać drewno. Szło mu to bardzo sprawnie. Z wypiekami na twarzy, beznamiętnym wzrokiem, patrzył na sypiące się z pni drzazgi. Po raz kolejny zrobiło mi się żal narodu Rosyjskiego. Car wcale nie traktował ich lepiej od nas – Polaków. Mieszkami w zimnie i mogli liczyć wyłącznie na siebie. Nagle Mickiewicz odwrócił się i zwrócił wzrok w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się, a ja zawstydzona, oddałam mu kartkę, którą znalazłam w kibitce. Wyrwał mi ją szybko z dłoni i schował do kieszeni kożucha, rozglądając się nerwowo. Popchnął mnie delikatnie w stronę kibitki i weszliśmy do niej razem.
– Nie możesz nikomu o tym powiedzieć, rozumiesz?
Nikomu. – zaczął, patrząc na mnie przestraszonym wzrokiem.
– Nie miałam zamiaru. Ale czemu tak bardzo panu
na tym zależy? – odpowiedziałam nieco nieśmiało.
Z
grymasu, który pojawił się na jego twarzy wyczytałam niepewność. Nie wiedział,
czy powinien mi wyjawić powód swojej nerwowości.
– Widzisz… – zaczął i od razu przerwał.
– Małgorzata. Mam na imię Małgorzata. –
powiedziałam, wiedząc, że tego ode mnie oczekuje.
– Widzisz, Małgorzato. Nastały czasy, w których
nie można pisać takich rzeczy. Nie wolno opisywać nam, więźniom, co się dzieje
w kraju naszego oprawcy i, jaki mamy do niego stosunek. Car – skrzywił się – nie
może sobie pozwolić na to, aby jego wrogowie wiedzieli, że w Rosji nie dzieje
się dobrze. Przynajmniej nie dla wszystkich jej obywateli. Car jest potężny, bo
ma pod sobą ludzi. Gdyby mu ich zabrać albo gdyby naród rosyjski wraz z
więźniami wszczął bunt, byłby nikim. Teksty, które piszę właśnie o tym mówią, a
nam mówić o tym nie wolno.
Potaknęłam,
patrząc mu w oczy.
Gdy
ruszyliśmy w dalszą trasę, usiedliśmy obok siebie na lodowatej podłodze. Rozmawialiśmy
szeptem dniami i nocami o naszych poglądach politycznych, ale też
zainteresowaniach. Przejechaliśmy przez Petersburg, którego wygląd bardzo
zdenerwował Mickiewicza. Mówił coś o plagiacie architektury paryskiej,
amsterdamskiej, rzymskiej, weneckiej, londyńskiej. Nie rozumiałam, na czym ów
plagiat poległa, ponieważ nie byłam w żadnym z wymienionych przez niego miast.
Tak minęła mi droga na Sybir. Na
miejscu drogi moje i Adama Mickiewicza rozeszły się najprawdopodobniej
bezpowrotnie. Kilka dni po rozstaniu się z nim, znalazłam w mojej kieszeni
mojego skórzanego okrycia, karteczkę ze słowami: „U architektów sławne jest
przysłowie, że ludzi ręką był Rzym zbudowany, a Wenecyją stawili bogowie; ale
kto widział Petersburg, ten powie: że budowały do chyba Szatany. Nie
zapominaj nigdy o dwóch osobach – swoim oprawcy i swoim przyjacielu.”.
Podpisane „A. Mickiewicz.”.
Małgorzata Jagiełła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz