niedziela, 10 marca 2013

Mechaniczna Szklarnia


Z dedykacją dla Żołnierzyka,
który też jest dla mnie (przynajmniej do czasu) robotem
i zapomina o ważnych dla siebie sprawach,
i z okazji jego osiemnastych urodzin – wszystkiego najlepszego!

Beep uruchomił zasilanie. Oznaczało to, że jest punktualnie ósma rano…, a przynajmniej właśnie ten czas był zakodowany, jako ósma rano na jego karcie pamięci. Okrągłe ekraniki, zamocowane obok siebie na przodzie jego lutowanej z czterech kawałków zaokrąglonych blaszek głowy, rozbłysły białymi i czarnymi pikselami. Rozchylił płytki, tworzące usta, ukazując puste wnętrze. Zamrugał wyłączając i włączając ekraniki kilka razy.
Rozejrzał się po wnętrzu, obracając głowę o 360°. Jego sensory bezproblemowo zarejestrowały obraz. Z trzech stron otaczał go mur z glinianych cegieł. Z czwartej zaś znajdowała się szklana ściana z uchylonymi balkonowymi drzwiami. Podłoga była drewniana, miejscami spróchniała i podziurawiona przez korniki.
Beep wstał z ciemnozielonego, wypranego i poprzecieranego wojskowego materaca, wydając z siebie metaliczne brzęki. Stojąc na długich i cienkich nogach, które stanowiły dwie rurki, połączone zawiasami, odmierzył laserem odległość do punktów odniesienia, wyznaczonych przez niego w pomieszczeniu.
Materac, do którego stał teraz tyłem, znajdował się w prawym rogu, na końcu pomieszczenia, więc od tylniej, jak i prawej ściany dzieliło go jakieś pół metra. Od lewej i szklanej zaś około półtora metra.
Podniósł głowę. Jakieś cztery metry nad nim znajdował się drewniany dach, podtrzymywany przez poziome belki, na których siedziały różnokolorowe gołębie. Obraz przed „oczami” robota nagle poczerwieniał – wyraźnie widział tylko śpiące jeszcze ptaki.
„Ptaki plus szklarnia – niedobrze” – pomyślał i spuścił wzrok na podłogę.
W lewym rogu pomieszczenia zobaczył wiadro wypełnione małymi kamyczkami. Podszedł do niego ostrożnie, badając odległość. Sięgnął po jeden biały kamyk, zważył go w ręku – dokładnie 62g – spojrzał ponownie na ptaki, zamachnął się i rzucił. Uderzenie było tak lekkie, że jeden z ptaków tylko się obudził, ale nie poderwał z belki. Beep przechylił głowę. Wziął do ręki jeszcze jeden kamień. Rzucił – tym razem nieco silniej. Ptak zagruchał i zatrzepotał skrzydłami, ale nadal pozostał na miejscu.
Robot poczuł ukłucie w górnej części tułowia. Nieco go ono zaskoczyło. Ale bez wahania sięgnął po następny kamień – szary, o wadze wynoszącej dokładnie 83g. Spojrzał na jednego z siedmiu, siedzących nadal na belkach, upartych gołębi. Zamachnął się… ostatni raz, ponieważ ptak, w którego wcześniej celował ponownie został trafiony, ale tym razem wzleciał płosząc sześć pozostałych gołębi. Ptaki zakołowały nad głową Beep’a, ale on nie wyczuł z ich strony zagrożenia, więc stał spokojnie i tylko się im przypatrywał. Nie usiadły z powrotem na belkach, ale kaskadą wyleciały przez uchylone drzwi, otwierając je jeszcze szerzej.
Beep przez szklaną ścianę obserwował uważnie wszystkie siedem ptaków, jak przelatują nad plantacją zazielenionych jeszcze pomidorów i zgodnie znikają w oknie szklanego dachu. Robot pochylił się ostrożnie, podnosząc z podłogi trzy kamienie i odkładając je do wiaderka. Wyprostował się, skrzypiąc, a jego głowę przeszyło dziwne… uczucie. Chyba… nie lubił tego dźwięku. Zastanowił się przez ułamek sekundy.
„Skrzypienie. Beep nie lubić” – pomyślał i zaczął iść w stronę wejścia do szklarni, cichutko poskrzypując.
Stając na progu drzwi, zlustrował laserem całe pomieszczenie szklarni – dwadzieścia na pięćdziesiąt metrów – przenikając wzrokiem przez dojrzewające rośliny. Wiedział, co robić, podświadomie.
Podszedł do ogórków i zanurzył metalowy palec w sypkiej ziemi, z której wyrastały. Receptory czuciowe umieszczone na czubku jego palca wykryły minimalne ilości H2O.
„Sucho – niedobrze” – pomyślał Beep i wyprostowawszy się, włączył detektory, by wyszukać w pobliżu zbiornik wodny.
Odnalazł go w małym pomieszczeniu przyległym do szklarni. Miało ono szklane ściany, ale były one tak brudne, że powietrze w nim wydawało się mieć zielonkawo-brązowy kolor. Znajdowała się w nim parę stołów z donicami, konewkami i narzędziami ogrodniczymi, a na środku, pod dziurą w dachu, stała wielka, stara wanna wypełniona zzieleniałą wodą.
Beep podszedł do wanny i zanurzył palce w wodzie. Stężenie H2O było tak duże, niebezpieczne dla jego elektrycznych części, że obraz przed jego oczami poczerwieniał. Robot cofnął rękę.
„Woda – niedobrze” – pomyślał. Ale wiedząc, że jego dłoń jest niezwykle dobrze uszczelniona (w porównaniu do reszty mechanicznego ciała), zanurzył ją całą w wannie, próbując nabrać wody. Wyciągnął rękę, ale woda pozostała na swoim miejscu i tylko kilka kropel ześlizgnęło się z jego palców z powrotem do wanny.
Robot spróbował jeszcze kilka razy – bezskutecznie. Zastanowił się. Jego przemyślenia powędrowały w stronę kamieni… kamieni, które mógł chwycić. Więc dlaczego nie może podnieść wody?
Woda.
Kamienie.
Kamienie… Wiadro.
Beep wrócił do pomieszczenia, w którym się „obudził”. Wziął wiadro i bezceremonialnie przewrócił je do góry dnem, a wszystkie kamyki wyleciały na podłogę. Niektóre z nich poturlały się pod materac, a inne wpadły do dziur po sękach. Robot nawet nie zwrócił uwagi na zamieszanie, które wywołał. Nie licząc hałasu… Gdy kamienie obijały się o ściany wiadra, podłogę i siebie nawzajem, Beep skulił się i zacisnął płytki, stanowiące jego szczęki. Kiedy rumor ustał robot, jakby nigdy nic wyszedł, by napełnić wiadro wodą.
Zaczął podlewać pierwszy krzak ogórków. Wylał ¼ wiadra…, wystarczająco zwilżając ziemię. Ale podlewał dalej. Wylał połowę wiadra…, a woda zaczęła już występować spod ziemi. Beep nadal nie zwracał na to uwagi. W końcu wylał całe wiadro wody pod jeden krzak, a ona wydostała się spod ziemi i zalała chodnik.
Beep zaczął brodzić w płytkiej wodzie.
„Woda – niedobrze” – pomyślał znowu i skrzypiąc próbował ją zebrać z chodnika do wiadra. Nie udawało się. Robot na chwilę stracił orientację, przyćmiony wydawanymi przez siebie dźwiękami i złożonością zabiegów, które dziś wykonał i które zapisały się na jego karcie pamięci.
Chwiejąc się, wyprostował. Stał przez chwilę w miejscu z wyłączonymi ekranikami. Wszystkie złączenia kabli w jego wnętrzu zostały krytycznie rozgrzane, a teraz powoli się chłodziły.
Po kilku minutach „oczy” Beep’a rozbłysły ponownie bielą i czernią, a on sam zaczął się powoli poruszać i przetwarzać na spokojnie zapisane na karcie pamięci informacje.
„Woda” – przypomniał sobie. Spojrzał w dół – zobaczył wiadro i nieco mniej wody niż było, gdy dla bezpieczeństwa wyłączył zasilanie. Zaskoczony podniósł wiadro i przeszedł z nim na suchą część chodnika, po czym zaczął się przyglądać parującej powoli wodzie.
Po godzinie chodnik był już tylko wilgotny, a Beep zaczął podlewać inne krzaki – najpierw ogórki i pomidory, a później marchewki, sałaty, dynie, borówki, jeżyny, maliny i truskawki – za każdym razem wylewając coraz mniej wody, tym samym, spawając, że coraz mniej wody znajdowało się na chodniku. W końcu, podlewając arbuzy, udało mu się nalać wystarczającą ilość wody pod każdy owoc, tak, że chodnik pozostał całkowicie suchy.
Gdy Beep wiedział już, że wykonał całą pracę, znalazł w jednym z pomieszczeń gospodarczych miotłę – w jego głowie zakodowane było, by po podlaniu roślin posprzątać. Zamiótł całą szklarnię, a kamienie, które wcześniej rozsypał po swojej „sypialni”, schował znowu do wiadra i postawił w kącie.
Minutę i osiem sekund po tym, jak zegar Beep’a wybił godzinę dziewiętnastą do szklarni wszedł mężczyzna. Robot zobaczył go, gdy czyścił szyby w pomieszczeniu z wanną. Przeskanował jego postać. „Pan” pomyślał, gdy ten się do niego odezwał, a później zaprowadził do zamkniętego na klucz pokoju „obitego” stalą chirurgiczną i położył na stojącym na środku metalowym stole.
– Jak ci minął dzień, Beep? – zapytał Pan, gdy odkręcał śrubki na torsie robota.
– Dob-rze, Pa-nie. – odpowiedział nienaturalnym głosem, dzieląc słowa na sylaby i patrząc w sufit.
Pan zdjął z piersi robota metalową płytkę i odłożył ją na pobliskim stoliku. Zajrzał do jego wnętrza i wydał z siebie pomruk zaintrygowania, głośno wypuszczając powietrze.
         – Widzę, że między dziewiątą dwanaście a dziewiątą czterdzieści trzy wyłączyłeś zasilanie. Pamiętasz, czemu?
         – Wo-da. – Beep ani chwili nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
         – A konkretniej?
Przez chwilę słyszał tylko ciszę, ale Beep przetworzył pytanie i wygenerował odpowiedź:
         – Przeg-rza-nie sty-ków kab-li w ob-sza-rze po-ty-licz-nym.
         – Hmm, zajmiemy się tym, a teraz… – zawiesił głos, przejeżdżając lnianą ściereczką po krawędzi karty pamięci, wystającej z wnętrza robota. – … dobranoc, Beep.
*klik*

***

Beep uruchomił zasilanie. Oznaczało to, że jest punktualnie ósma rano. Okrągłe ekraniki, zamocowane obok siebie na przodzie jego głowy, rozbłysły białymi i czarnymi pikselami. Rozchylił płytki, tworzące usta, ukazując puste wnętrze. Zamrugał wyłączając i włączając ekraniki kilka razy.
Rozejrzał się po wnętrzu. Z trzech stron otaczał go mur z glinianych cegieł. Z czwartej – szklana ściana z uchylonymi balkonowymi drzwiami. Podłoga była drewniana, miejscami podziurawiona przez korniki.
Beep wstał z poprzecieranego wojskowego materaca, wydając z siebie metaliczne brzęki. Stojąc na długich i cienkich nogach, odmierzył laserem odległość do punktów odniesienia, wyznaczonych przez niego w pomieszczeniu.
Materac znajdował się w prawym rogu, na końcu pomieszczenia. Od tylniej i prawej ściany dzieliło Beep’a jakieś pół metra. Od lewej i szklanej – około półtora metra.
Podniósł głowę. Cztery metry nad nim znajdował się drewniany dach, podtrzymywany przez belki, na których siedziały różnokolorowe gołębie. Obraz przed „oczami” robota nagle poczerwieniał – wyraźnie widział tylko ptaki.
„Ptaki plus szklarnia – niedobrze” – pomyślał i spojrzał na podłogę.
W lewym rogu zobaczył wiadro z małymi kamyczkami. Podszedł do niego, badając odległość. Sięgnął po jeden kamyk, zważył go w ręku, spojrzał ponownie na ptaki i rzucił. Uderzenie było lekkie – jeden z ptaków tylko się obudził, ale nie poderwał z belki, a sam kamyk spadł na głowę robota i zrobił w metalu małe wgniecenie. Jednak Beep się tym nie przejął i rzucił jeszcze raz – tym razem nieco silniej. Ptak zatrzepotał skrzydłami, ale nadal pozostał na miejscu.
Robot poczuł ukłucie w tułowiu, ale bez wahania sięgnął po następny kamień. Spojrzał na jednego z siedzących na belkach gołębi. Zamachnął się ostatni raz. Ptak, w którego wcześniej celował ponownie został trafiony i wzleciał płosząc pozostałe gołębi. Ptaki zakołowały nad głową Beep’a, ale on nie wyczuł z ich strony zagrożenia, więc tylko się im przypatrywał. Po chwili gołębie kaskadą wyleciały przez uchylone drzwi.
Beep obserwował uważnie wszystkie ptaki, jak przelatują nad plantacją pomidorów i znikają w oknie szklanego dachu. Robot pochylił się, podnosząc z podłogi trzy kamienie i odkładając je do wiaderka. Wyprostował się, skrzypiąc, a jego głowę przeszyło dziwne uczucie. Nie lubił tego dźwięku. „Skrzypienie. Beep nie lubić” pomyślał i zaczął iść w stronę wejścia do szklarni.
Stając na progu drzwi, zlustrował laserem całe pomieszczenie szklarni, przenikając wzrokiem przez dojrzewające rośliny. Wiedział, co robić.
Podszedł do ogórków i zanurzył metalowy palec w sypkiej ziemi. Receptory czuciowe wykryły minimalne ilości H2O.
„Sucho – niedobrze” – pomyślał Beep i wyprostowawszy się, zaczął szukać w pobliżu zbiornika z wodą.
Odnalazł go w pomieszczeniu przyległym do szklarni. Miało ono szklane, ale bardzo brudne ściany. Znajdowała się w nim parę stołów z narzędziami ogrodniczymi, a na środku stała wielka wanna wypełniona wodą.
Beep zanurzył palce w wodzie. Stężenie H2O było tak duże, że obraz przed jego oczami poczerwieniał. Robot cofnął rękę.
„Woda – niedobrze” – pomyślał. Ale wiedząc, że jego dłoń jest niezwykle dobrze uszczelniona, zanurzył ją całą w wannie, próbując nabrać wody. Wyciągnął rękę, ale woda pozostała na swoim miejscu.
Robot spróbował jeszcze kilka razy i zastanowił się. Jego przemyślenia powędrowały w stronę kamieni, które mógł chwycić.
Woda.
Kamienie.
Wiadro.
Beep wrócił do pomieszczenia, w którym się „obudził”. Wziął wiadro i wyrzucił z niego kamienie. Robot zwrócił tylko uwagę na hałas, który wywołał. Gdy kamienie obijały się o ściany wiadra i podłogę, Beep kulił się i zacisnął szczęki. Kiedy rumor ustał robot wyszedł, by napełnić wiadro wodą.
Zaczął podlewać krzak. Wylał ¼ wiadra, wystarczająco zwilżając ziemię. Wylał połowę wiadra, a woda zaczęła występować spod ziemi. W końcu wylał całe wiadro wody, a zalała chodnik.
Beep zaczął brodzić w płytkiej wodzie.
„Woda – niedobrze” – pomyślał znowu, ale nie przejął się tym – na jego karcie zapisane było, by wodę, która zalewa chodnik zostawiać w spokoju.
Robot zaczął podlewać inne rośliny: ogórki, pomidory, marchewki, sałaty, dynie, borówki, jeżyny, maliny , truskawki – za każdym razem wylewając coraz mniej wody. Podlewając arbuzy, udało mu się nalać wystarczającą ilość wody pod każdy owoc, tak, że chodnik pozostał całkowicie suchy.
Gdy Beep wiedział już, że wykonał całą pracę, znalazł miotłę – po podlaniu miał roślin posprzątać. Zamiótł całą szklarnię, a kamienie rozsypane w swojej „sypialni” znów umieścił w wiadrze i postawił je w kącie.
O dziewiętnastej pięć i czterdzieści pięć sekund do szklarni wszedł mężczyzna. Robot zobaczył go, gdy czyścił szyby. Przeskanował jego postać.
„Pan” – pomyślał, gdy ten się do niego odezwał, a później zaprowadził do pokoju i położył na metalowym stole.
– Jak ci dziś minął dzień? – zapytał Pan, dzierżąc śrubokręt.
– Do-brze, Pa-nie. – odpowiedział Beep.
Mężczyzna odłożył na pobliski stół odkręconą z piersi robota płytkę.
         – Wygląda na to, że wszystko działa prawidłowo. – stwierdził, zaglądając do jego wnętrza. – Nie wyłączałeś dziś zasilania, prawda, Beep?
         – Nie, Pa-nie.
Mężczyzna wstał i zaczął oglądać obudowę robota. Zatrzymał się przy jego głowie i dotknął palcem wgniecenia w blasze.
         – Czujesz ludzki dotyk?
         – Nie, Pa-nie. – odpowiedział po chwili zastanowienia Beep.
         – Hmm, receptory czuciowe zostały uszkodzone. – powiedział do siebie. – Pamiętasz, czy poczułeś dziś jakieś uderzenie lub ucisk?
         – Tak, Pa-nie.
         – Gdzie?
         – W ob-sza-rze czo-ło-wym.
         – Pamiętasz, co je spowodowało?
         – Ka-mień, Pa-nie.
         – Kamień? – szepnął zdziwiony mężczyzna. – Ah, rozumiem. – ożywił się. – Znowu rzucałeś kamieniami w ptaki?
         – Tak, Pa-nie.
         – Cóż, widzę, że ten pomysł też muszę zmodyfikować. – poklepał robota po głowie. – Jutro będzie już wszystko w porządku.
         Skończywszy oględziny Pan usiadł znów przy łóżku i przetarł lnianą ściereczką wnętrze robota.
         – Do jutra, Beep. – powiedział tylko.
*klik*

***

Beep obudził się o ósmej. Jego oczy rozbłysły białymi i czarnymi pikselami. Rozchylił usta, ukazując puste wnętrze. Zamrugał kilka razy.
Rozejrzał się. Pokój składał się z trzech murów i jednej szklanej ściany z balkonowymi drzwiami. Drewniana podłoga była podziurawiona.
Robot wstał wojskowego materaca. Stojąc, odmierzył laserem odległość do ścian, a później podniósł głowę. Całość pokrywał drewniany dach, podtrzymywany przez belki, na których siedziały ptaki.
„Ptaki plus szklarnia – niedobrze” – pomyślał i spojrzał w dół.
W lewym rogu zobaczył wiadro z małymi kamyczkami, a obok niego drabinę.
„Kamienie – nie” – pomyślał. Wziął drabinę i postawił ją opierając o jedną z belek. Sprawdził jej stabilność i zaczął się wspinać.
Zanim dotarł na szczyt, ptaki zaczęły się budzić i bojąc się robota, odlatywać na dalsze belki. Jeden z nich usiadł na belce za Beep’em. Ten odwrócił głowę i odchylił się nieco do tyłu, by złapać gołębia. Ptak jednak przeszedł nieco dalej, a robot odchylił się jeszcze trochę. Okazało się, że za bardzo.
Beep spadł na ziemię, tracąc przytomność, a drabina wylądowała na nim miażdżąc delikatne części w jego wnętrzu. Hałas, który wywołał wypłoszył z pomieszczenia wszystkie gołębie, które wyleciały przez drzwi do szklarni, a później na zewnątrz przez szklane, uchylone okna dachowe.

***

         Ósma. Beep budzi się.
Otwiera usta.
Mruga.
Rozgląda się. Trzy mury i szklana ściana. Drewniana podłoga. Zniszczona.
Beep wstaje z materaca. Metalicznie hałasuje.
Sprawdza wymiary pomieszczenia. 4m2.
Podnosi głowę. Dach – 4m nad nim. Belki. Ptaki.
Bierze drabinę. Opiera ją o belkę. Wchodzi. Przegania ptaki. Schodzi. Odstawia drabinę.
Beep wchodzi do szklarni. Zdenerwowany.
„Skrzypienie – nie lubić”. Cały czas skrzypi.
Sprawdza suchość gleby.
Znajduje wodę.
Przynosi wiadro. Napełnia je wodą
Podlewa rośliny. Wylewa wodę na chodnik. Nie przejmuje się tym.
Podlewa dalej. Coraz mniej wody na chodniku.
Podlewa nadal. Brak wody na chodniku.
Odstawia wiadro. Bierze miotłę. Zamiata szklarnię.
Myje okna w pomieszczeniu z wanną… do czysta.
Nawozi rośliny. Pozbywa się owadów.
Do wyłączenia zasilania i odpoczęcia zostało jeszcze trochę czasu, a Beep wykonał już wszystkie obowiązkowe zadania, więc postanowił pozwiedzać niektóre pomieszczenia przyległe do szklarni – a było ich sporo.
Przeszedł wzdłuż jednej ze szklanych ścian i zatrzymał się przed wysokimi wąskimi drzwiami. Otworzył je lekkim pchnięciem i wszedł do środka. Pomieszczenie niemiało w sobie nic niezwykłego – wyglądało, jak jego „sypialnia”, nie licząc beżowych kafelków zamiast drewnianej podłogi, braku ptaków i kilku taczek, wielkich donic i worków z ziemią i żwirkiem. W ciągu chwili Beep przeszedł się po pomieszczeniu i nie zauważywszy nic ciekawego, wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przeszedł kilka kroków dalej i kluczem wiszącym na kołku, otworzył solidne drzwi z jasnego drewna i dużą mleczną szybą pośrodku, przed którymi znajdowała się czerwona wycieraczka. Naciskając na srebrną klamkę, uchylił drzwi i wszedł do pomieszczenia.
Było większe od poprzedniego. Ściany nie stanowiły już gliniane cegły, ale drewniane panele w kolorze drzwi, obwieszone gdzieniegdzie ramkami ze zdjęciami. Podłoga wyścielona była ciemnozieloną, miękką wykładziną, którą Beep przy każdym kroku brudził mokrą czarną ziemią, wbijając ją coraz głębiej we włókna. W najdalszym kącie pokoju stał czerwony staroświecki fotel ze złotymi mosiężnymi zdobieniami. Obok niego znajdował się mały stolik z lampą utrzymane z takim samym staromodnym stylu, co fotel. W drugim kącie na końcu pokoju stała szafka z książkami i doniczka z dużym rozłożystym kwiatem – Ficusem benjamina.
Beep przeszedł na drugi koniec pokoju, stając między fotelem a szafką. Zaczął przyglądać się zdjęciom. Na jednym z nich widniał mężczyzna.
„Pan” – pomyślał Beep. Na drugim był Pan z kobietą. Na trzecim – Pan, trzymający na rękach niemowlę. Na czwartym – Pan z kobietą i dziesięcioletnim chłopcem. Na reszcie zdjęć nie było Pana – tylko inni mężczyźni, kobiety i dzieci. Wszyscy wyglądali na bardzo szczęśliwych.
Robot zapisał wszystkie zdjęcia na karcie pamięci i podszedł do szafki z książkami. Obejrzał figowiec – był w idealnym stanie, ale Beep zapamiętał, by zajmować się także nim podczas codziennych zajęć – a później przejrzał wszystkie książki (było ich 75).
Większość z nich to była fantastyka i horrory. Znalazł też trzy romanse – „Pamiętnik” i „Bezpieczną przystań” Sparks’a i „Sto dni po ślubie” Giffin, w której na pierwszej stronie widniała odręcznie napisana dedykacja:

Dla mojej pierwszej wielkiej i na zawsze jedynej miłości,
z którą chciałabym przeżyć jeszcze nieskończoną liczbę stu dni po ślubie.
Kocham Cię,
Annie

         Po przejrzeniu wszystkich książek Beep wyszedł z pokoju, zamykają go na klucz i mając jeszcze 30min do wyłączenia zasilania, udał się do następnego. Miał on takie same drzwi, jak pokój pierwszy – wysokie i wąskie, i także niezamknięte.
         Beep bez problemu wszedł do środka. Ściany w pokoju były szklane i tak samo brudne, jak w pomieszczeniu z wanną. Robot zakodował, by jutro je umyć w wolnym czasie. Pod tylną ścianą stał długi drewniany stół, a na nim znajdowały się dwie pary rękawic roboczych, kilka niskich prostopadłościennych pojemników na sadzonki, wypełnionych ziemią; trzy metalowe łopatki i średniej wielkości plastikowa konewka. Pod inną ścianą znajdował się metalowy regał, a na nim doniczki i kilka dużych, wypełnionych po brzegi segregatorów.
         Beep od razu podszedł do regału. Na brzegach poszczególnych segregatorów widniały napisy: „Rejestr roślin uprawnych A-L”, „Rejestr roślin uprawnych M-Z”, „Sztuka ogrodowa”, „Agrotechnika”, „Szkółkarstwo”, „Kwiaciarstwo”, „Warzywnictwo”, „Sztuka ogrodowa”, „Rolnictwo”, „Choroby roślin” i „Obrona roślin”. Robot wziął do ręki jeden z nich – był bardzo ciężki w porównaniu do książek, które przedtem przeglądał. Otworzył go na losowej stronie. Mimo iż każda kartka w segregatorze była włożona w oddzielną plastikową koszulkę, były one nieco pomarszczone od wilgoci panującej w pomieszczeniu – a była ona o wiele większa niż w pokoju z książkami. Na stronie otwartej przez Beep’a widniał duży kolorowy obraz ogrodu. W lewym dolnym rogu umieszczony był człowiek podlewający różowe hortensje.
„Konewka” – pomyślał Beep, patrząc na pojemnik z szyjką i sitkiem na końcu, z którego wylatywała woda.
         Robotowi zostało już tylko kilka minut do odpoczynku, więc nie mógł się dłużej zastanawiać nad tym, co zobaczył. Odłożył segregator, a nogi same poniosły go do „sypialni”. Położył się na materacu i wyłączył zasilanie.

autor obrazka: Julie Dillon

         Beep znowu obudził się o ósmej, wziął drabinę, wszedł na nią i zaczął przeganiać ptaki. Prawie wszystkie wyleciały przez drzwi, a później dachowe okna. Jednak jeden gołąb – najmniejszy spośród wszystkich – nastroszył w przestrachu piórka i schował się za najdalszą belką, która niemal przylegała do ściany. Robot nie widział go, ale przestawił drabinę i zajrzał za belką. Nie zobaczył gołębia tylko niewielką dziurę, przez którą wpadało światło porannego letniego słońca. Beep poczuł ukłucie zdziwienia, ale po chwili zrozumiał, że ptaki dostawały się do środka właśnie przez tą dziurę.
„Niedobrze” – pomyślał, ale nie wiedział, co zrobić z pozyskaną wiedzą, więc zszedł tylko z drabiny i już miał wziąć wiadro, wyrzucić z niego kamienie i nabrać wody, gdy przypomniał sobie wczorajszy rysunek.
„Konewka” – pomyślał, wyszedł i wziąwszy jedną z pomieszczenia z wanną i napełniwszy ją wodą, to właśnie nią zaczął podlewać rośliny. Szło mu zdecydowanie łatwiej.
         Gdy znalazł się przy pomidorach usłyszał w krzakach szelest. Pochylił się i między tyczkami zobaczył małą czarną kuleczkę, która lekko podrygiwała. Beep użył skanera, by zidentyfikować obiekt i przyłapał się na tym, że zapomina o swoich robotycznych zdolnościach. Kulka okazała się, leżącym na plecach i trącającym łapkami wiszącego nad nim zielonego pomidora, kociątkiem. „Kot” pomyślał Beep, gdy kulka stanęła na puszystych krótkich nóżkach, wyszła spomiędzy krzaków na chodnik i spojrzała na niego dużymi niebieskimi oczami.
„Zwierzęta – niedobrze”. Robot wziął kotka na ręce i skierował się do drzwi głównych szklarni, które były permanentnie otwarte na oścież. Za nimi dwie grube wstęgi zaniedbanego żywopłotu tworzyły szeroką, zakręcającą w oddali alejkę, nad którą górowała panorama popołudniowego miasta.
         Beep postawił kota tuż za drzwiami, samemu nie przekraczając progu szklarni. Kot zakręcił się wokół własnej osi, zachwiał i wywrócił niezgrabnie na bok. Pokręcił z roztargnieniem główką i zamiauczał, znów podnosząc wzrok na Beep’a. Robot poczuł dziwne ukłucie pod płytką na klatce piersiowej. Zamrugał i przypominając sobie o swoich obowiązkach, spojrzał ostatni raz na kotka, który zaczął właśnie bawić się skrawkiem babiego lata; i wrócił do pracy przy podlewaniu roślin.
         Gdy dotarł do arbuzów poczuł, jak coś uderza go w nogę, a później odskakuje do tyłu. Beep spojrzał za siebie i zobaczył to samo zdezorientowane kociątko strzygące uszami i próbujące otrząsnąć się po zderzeniu z metalową nogą robota. Beep ponownie wziął kotka na ręce z zamiarem wyniesienia do na zewnątrz, a ono ponownie zamiauczało. Robot wystawił je za drzwi i spojrzał na niebo, na którym zaczynały się kłębić ciemne chmury.
„Burza – niedobrze” – pomyślał Beep. W wypadku takich sytuacji miał zakodowane, by zamknąć wszystkie drzwi – w szczególności główne – i okna, nawet te dachowe. Robot zamknął jedno skrzydło drzwi, ale zanim zrobił to samo z drugim, spojrzał jeszcze raz na burzowe chmury, z których już wydostawały się na razie nieme błyski, i czarną kulkę, oblizującą swoją łapkę z cichym mruczeniem. Znów poczuł ukłucie w klatce piersiowej i zacisnął szczęki tak mocno, że aż zazgrzytały, wywołując dużą wściekłość w Beep’ie. Do tej pory miał tyle zajęć, że zapominał o tych uporczywych dźwiękach – zgrzytaniu i skrzypieniu. Znów spróbował nie zwracać na nie uwagi tylko skupić się na odczuciu, które mocno go zaniepokoiło. Po raz kolejny spojrzał na kota i już wiedział…, chociaż nie potrafił nazwać tego uczucia. Złapał za drugie skrzydło drzwi i przymknął je, zostawiając małą szczelinę i podstawiając pod nie wiadro z kamieniami z „sypialni”, by nie otworzyły się pod naporem silnego wiatru i deszczu. Ostatni raz spojrzał na kotu w oczy, tocząc z sobą wewnętrzną walkę uczciwo-obowiązkową – miał dokładnie wytyczone instrukcje i powinien się ich trzymać, a jednak ryzykował gniewem Pana (chociaż ten nigdy na niego nie krzyczał, a na zdjęciach zawsze się uśmiechał to Beep i tak się tego obawiał – tak był zaprogramowany), by zwierzęciu nie stała się krzywda – i wrócił do podlewania roślin.
         Kończył właśnie wykonywanie swoich obowiązkowych zajęć, gdy za oknem szalało już piekło. Strugi gęstego deszczu rozbijały się z hałasem o ściany szklarni. W niedalekie pola waliły pioruny, przez które drżały wszystkie szyby, a wnętrze na mniej niż sekundę wypełniało blade światło. Nieraz uderzały też w piorunochron, powodując niewyobrażalny huk.
         Beep już dziesięć minut po tym, jak zaczął padać deszcz wiedział, że nienawidzi burzy. Jego sensory były bardzo wyczulone na hałas – za bardzo. Walenie deszczu o ściany szklarni starał się ignorować, ale gdy w pobliżu pojawiały się pioruny natychmiast przerywał pracę i sztywniał – miał wrażenie, że cały jego mechanizm wybuchnie, rozpadając się na drobne kawałki, gdy tak drżał pod wpływem kolejnych grzmotów. Już nawet jego własne skrzypienie przestało mu przeszkadzać, chociaż niewątpliwie irytacja powróci jutro, gdy na zewnątrz znów będzie cicho i spokojnie.
         Beep powoli przesuwał się między roślinami – samo podlewanie zabrało mu tyle czasu, że był pewien, iż dziś już nie zdąży posprzątać w pokoju z segregatorami – zostało mu jeszcze tylko dziesięć minut do wyłączenia zasilania. Podlewając ostatnią roślinę, usłyszał ciche miauknięcie. Odwrócił się i zobaczył przeciągającego się kota, leżącego na czubku jeszcze żółtej dyni. Robot, mimo zdenerwowania, poczuł nagle spadek napięcia. Dokończył podlewanie, odstawił konewkę na miejsce (zauważył przy tym, że do wanny wpada wiele wody, ale jeszcze nie wylewa się poza jej krawędź, więc się nie przejął) i zamknął główne drzwi – przez cały ten czas, gdy były uchylone do środka dostało się wiele wody, a skrzydła drzwi były mokre nawet od wewnętrznej strony.
         Beep sprawdził jeszcze raz „położenie” kociątka. Poczuł potrzebę zawołania go, ale miał, co do tego mieszane uczucia – mówienie do zwierząt uważał za głupie. Ale kot sam, gdy go tylko zobaczył ponownie, natychmiast zeskoczył z dyni i zbliżywszy do niego, zaczął ocierać się o nogi Beep’a.
         Robot nie mógł pozwolić sobie na ominięcie odpoczynku, więc upewniwszy się, że kotek jest bezpieczny, udał się do „sypialni”…, a kot za nim. Beep położył się na materacu i szybko wyłączył zasilanie. Kociątko poczuło zdezorientowanie, zamiauczało i trąciło nosem rękę robota, a gdy nie otrzymał od niego żadnej odpowiedzi, położył się w zagłębieniu jego szyi i zasnął cichutko pomrukując.

***

         – Ha-nni-bal! – Beep spacerował już dobre pięć minut z upolowaną uprzednio martwą myszą i miseczką czystej wody, w poszukiwaniu kota.
Jego mechanizm był w coraz gorszym stanie – każde skrzypnięcie towarzyszące chociażby przemieszczeniu się przypominało mu o burzy, która przeszła nad szklarnią osiem lat, dwa miesiące i trzy dni temu. Oliwa, którą znalazł w jednym z zamkniętych i obitych stalą chirurgiczną pomieszczeń już powoli się kończyła, a on nie miał zamiaru wychodzić na zewnątrz w poszukiwaniu kolejnych zapasów, jak zrobiliby to bohaterowie książek, które zdążył przeczytać przez ostatnie lata – to była jedna z niewielu już bezwzględnych zasad, które jeszcze przestrzegał.
         Beep przeszedł jeszcze kilka razy główną aleją, wyjrzał na zewnątrz i na progu szklarni zostawił zdechłą mysz i miskę. Pomyślał, że Hannibal (imię pochodziło z jednej z książek, które przeczytał) po prostu wyszedł na spacer, jak to miał w zwyczaju, gdy przeczuwał nadciągającą burzę. Faktycznie, i tym razem nad polami zaczęły gromadzić się gęste chmury, ale wyglądało na to, że deszcz miał spaść dopiero za kilka godzin.
         Robot wrócił do zbierania truskawek – w tym roku były wyjątkowo duże i soczyście czerwone. Większość owoców i warzyw, które zbierał rokrocznie się marnowało, ale wieloma z nich karmił ptaki, polne myszy (na które akurat nie polował), zające i inne zwierzęta, odwiedzające szklarnię.
         Odnosząc kosz z owocami do prowizorycznej spiżarni zobaczył, czarną zsiwiałą już łapkę Hannibala, wystającą spomiędzy krzaków ogórków. Kot spał, a że był już nieco przygłuchy, nie słyszał wołań robota – takie wnioski nasunęły się Beep’owi, gdy zamykał drzwi spiżarni. Postanowił obudzić kota, żeby coś zjadł. Podszedł do niego i niemiłosiernie skrzypiąc nachylił się, by trącić jego łapkę. Gdy ten nie zareagował złapał go za biodro i wyciągnął spomiędzy krzaków. Jego pyszczek był na wpół otwarty, ale nadal się nie obudził. Beep podniósł kota. Było w nim coś dziwnego – nie tyle, że się nie obudził, co był… zimny, a robot nie wyczuwał nawet lekkiego postukiwania z jego wnętrza. Beep wiedział, co to znaczy. Usiadł z kotkiem, tuląc jego chudziutkie ciałko. To, co czuł było nie do opisania. Z żalem obejrzał jego siwe wąsy, ostre ząbki i kępki siwej sierści na grzbiecie. Gdyby był człowiekiem pewnie zacząłby płakać – właśnie tak wyobrażał sobie uczucia ogarniające bohaterów książek, które czytał, gdy po ich policzkach zaczęły spływać łzy.
         Przez kilka ostatnich lat dowiedział się, co powinno się robić po śmierci żywych stworzeń. Ponieważ nie mógł zakopać ciała Hannibala gdzieś w pobliżu roślin ze względów higienicznych, wziął łopatę i wykopał płytki dołek na progu szklarni. Ułożył tam kota, a później przykrył jego ciało ziemią, tworząc nad nim niski pagórek.
Gdy skończył nawet nie odłożył łopaty na zewnątrz tylko skierował się do pokoju z książkami Pana. Podążając tam, zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy jego własne skrzypienie nie denerwowało go tak bardzo, jak teraz. Usiadł w fotelu.
Siedział tak dwie godziny, aż zaczął padać deszcz. Beep wiedział, że powinien zamknąć główne drzwi, ale nie miał siły wstać, chociażby dlatego, że nie wiedział, jak zniesie kolejne hałasy pochodzące z wnętrza jego ciała. Patrzył w przestrzeń.
Godzinę.
Dwie.
Trzy. Nie ruszał się tylko patrzył.
Cztery. Deszcz nie przestawał padać, a pioruny waliły w pobliskie pola, wywołując w Beep’ie coraz większą wściekłość i bezsilność. Nie miał, gdzie się schować i jak zapobiec swoim własnych defektom.
Minęła piąta godzina. Beep wstał, gdy jeden z najgłośniejszych grzmotów rozszedł się po jego ciele. Po raz ostatni zazgrzytał szczękami, a później już tylko przeszedł przez całą długość szklarni.
*skrzyp*
*skrzyp*
*SKRZYP*
Nie zatrzymał się na progu. Przeszedł przez drzwi główne. Szedł przed siebie, a krople deszczu bębniły nieustannie w jego obudowę, wywołując hałas. Ale Beep już go nie słyszał. Coś się w nim zmieniło. Szedł tylko przed siebie.
         Jednak nie za długo. Wkrótce jego nogi odmówiły posłuszeństwa – zardzewiały. Stanął.
         Stał tak chwilę, nie mogąc poruszyć już ani nogą, ani ręką. Pierwszy raz jego zasilanie wyłączyło się samo. Ekraniki jego oczu zgasły. Nie słyszał, nie widział, nie czuł… już nic.

Oj, Żołnierzyku,
jak bardzo zmieniło się moje nastawienie do Ciebie
w trakcie pisania tego opowiadania…,
a jednak nadal Ci je dedykuję – jestem z siebie dumna

Ale na zawsze już pozostaniesz dla mnie robotem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz