Z dedykacją dla Żołnierzyka,
który też jest dla mnie (przynajmniej
do czasu) robotem
i zapomina o ważnych dla siebie
sprawach,
i z okazji jego osiemnastych urodzin –
wszystkiego najlepszego!
Beep uruchomił zasilanie. Oznaczało to,
że jest punktualnie ósma rano…, a przynajmniej właśnie ten czas był
zakodowany, jako ósma rano na jego karcie pamięci. Okrągłe ekraniki, zamocowane
obok siebie na przodzie jego lutowanej z czterech kawałków zaokrąglonych
blaszek głowy, rozbłysły białymi i czarnymi pikselami. Rozchylił płytki,
tworzące usta, ukazując puste wnętrze. Zamrugał wyłączając i włączając ekraniki
kilka razy.
Rozejrzał się po wnętrzu, obracając
głowę o 360°.
Jego sensory bezproblemowo zarejestrowały obraz. Z trzech stron otaczał go mur
z glinianych cegieł. Z czwartej zaś znajdowała się szklana ściana z uchylonymi
balkonowymi drzwiami. Podłoga była drewniana, miejscami spróchniała i
podziurawiona przez korniki.
Beep wstał z ciemnozielonego, wypranego
i poprzecieranego wojskowego materaca, wydając z siebie metaliczne brzęki.
Stojąc na długich i cienkich nogach, które stanowiły dwie rurki, połączone
zawiasami, odmierzył laserem odległość do punktów odniesienia, wyznaczonych przez
niego w pomieszczeniu.
Materac, do którego stał teraz tyłem,
znajdował się w prawym rogu, na końcu pomieszczenia, więc od tylniej, jak i
prawej ściany dzieliło go jakieś pół metra. Od lewej i szklanej zaś około
półtora metra.
Podniósł głowę. Jakieś cztery metry nad
nim znajdował się drewniany dach, podtrzymywany przez poziome belki, na których
siedziały różnokolorowe gołębie. Obraz przed „oczami” robota nagle
poczerwieniał – wyraźnie widział tylko śpiące jeszcze ptaki.
„Ptaki plus szklarnia – niedobrze” – pomyślał
i spuścił wzrok na podłogę.
W lewym rogu pomieszczenia zobaczył
wiadro wypełnione małymi kamyczkami. Podszedł do niego ostrożnie, badając
odległość. Sięgnął po jeden biały kamyk, zważył go w ręku – dokładnie 62g – spojrzał
ponownie na ptaki, zamachnął się i rzucił. Uderzenie było tak lekkie, że jeden
z ptaków tylko się obudził, ale nie poderwał z belki. Beep przechylił głowę.
Wziął do ręki jeszcze jeden kamień. Rzucił – tym razem nieco silniej. Ptak
zagruchał i zatrzepotał skrzydłami, ale nadal pozostał na miejscu.
Robot poczuł ukłucie w górnej części
tułowia. Nieco go ono zaskoczyło. Ale bez wahania sięgnął po następny kamień –
szary, o wadze wynoszącej dokładnie 83g. Spojrzał na jednego z siedmiu,
siedzących nadal na belkach, upartych gołębi. Zamachnął się… ostatni raz,
ponieważ ptak, w którego wcześniej celował ponownie został trafiony, ale tym
razem wzleciał płosząc sześć pozostałych gołębi. Ptaki zakołowały nad głową
Beep’a, ale on nie wyczuł z ich strony zagrożenia, więc stał spokojnie i tylko
się im przypatrywał. Nie usiadły z powrotem na belkach, ale kaskadą wyleciały
przez uchylone drzwi, otwierając je jeszcze szerzej.
Beep przez szklaną ścianę obserwował
uważnie wszystkie siedem ptaków, jak przelatują nad plantacją zazielenionych
jeszcze pomidorów i zgodnie znikają w oknie szklanego dachu. Robot pochylił się
ostrożnie, podnosząc z podłogi trzy kamienie i odkładając je do wiaderka.
Wyprostował się, skrzypiąc, a jego głowę przeszyło dziwne… uczucie. Chyba… nie
lubił tego dźwięku. Zastanowił się przez ułamek sekundy.
„Skrzypienie. Beep nie lubić” – pomyślał
i zaczął iść w stronę wejścia do szklarni, cichutko poskrzypując.
Stając na progu drzwi, zlustrował
laserem całe pomieszczenie szklarni – dwadzieścia na pięćdziesiąt metrów –
przenikając wzrokiem przez dojrzewające rośliny. Wiedział, co robić,
podświadomie.
Podszedł do ogórków i zanurzył metalowy
palec w sypkiej ziemi, z której wyrastały. Receptory czuciowe umieszczone na
czubku jego palca wykryły minimalne ilości H2O.
„Sucho – niedobrze” – pomyślał Beep i
wyprostowawszy się, włączył detektory, by wyszukać w pobliżu zbiornik wodny.
Odnalazł go w małym pomieszczeniu
przyległym do szklarni. Miało ono szklane ściany, ale były one tak brudne, że
powietrze w nim wydawało się mieć zielonkawo-brązowy kolor. Znajdowała się w
nim parę stołów z donicami, konewkami i narzędziami ogrodniczymi, a na środku,
pod dziurą w dachu, stała wielka, stara wanna wypełniona zzieleniałą wodą.
Beep podszedł do wanny i zanurzył palce
w wodzie. Stężenie H2O było tak duże, niebezpieczne dla jego
elektrycznych części, że obraz przed jego oczami poczerwieniał. Robot cofnął
rękę.
„Woda – niedobrze” – pomyślał. Ale
wiedząc, że jego dłoń jest niezwykle dobrze uszczelniona (w porównaniu do
reszty mechanicznego ciała), zanurzył ją całą w wannie, próbując nabrać wody.
Wyciągnął rękę, ale woda pozostała na swoim miejscu i tylko kilka kropel
ześlizgnęło się z jego palców z powrotem do wanny.
Robot spróbował jeszcze kilka razy –
bezskutecznie. Zastanowił się. Jego przemyślenia powędrowały w stronę kamieni…
kamieni, które mógł chwycić. Więc dlaczego nie może podnieść wody?
Woda.
Kamienie.
Kamienie… Wiadro.
Beep wrócił do pomieszczenia, w którym
się „obudził”. Wziął wiadro i bezceremonialnie przewrócił je do góry dnem, a
wszystkie kamyki wyleciały na podłogę. Niektóre z nich poturlały się pod
materac, a inne wpadły do dziur po sękach. Robot nawet nie zwrócił uwagi na
zamieszanie, które wywołał. Nie licząc hałasu… Gdy kamienie obijały się o
ściany wiadra, podłogę i siebie nawzajem, Beep skulił się i zacisnął płytki,
stanowiące jego szczęki. Kiedy rumor ustał robot, jakby nigdy nic wyszedł, by
napełnić wiadro wodą.
Zaczął podlewać pierwszy krzak ogórków.
Wylał ¼ wiadra…, wystarczająco zwilżając ziemię. Ale podlewał dalej. Wylał
połowę wiadra…, a woda zaczęła już występować spod ziemi. Beep nadal nie
zwracał na to uwagi. W końcu wylał całe wiadro wody pod jeden krzak, a ona
wydostała się spod ziemi i zalała chodnik.
Beep zaczął brodzić w płytkiej wodzie.
„Woda – niedobrze” – pomyślał znowu i
skrzypiąc próbował ją zebrać z chodnika do wiadra. Nie udawało się. Robot na
chwilę stracił orientację, przyćmiony wydawanymi przez siebie dźwiękami i
złożonością zabiegów, które dziś wykonał i które zapisały się na jego karcie
pamięci.
Chwiejąc się, wyprostował. Stał przez
chwilę w miejscu z wyłączonymi ekranikami. Wszystkie złączenia kabli w jego
wnętrzu zostały krytycznie rozgrzane, a teraz powoli się chłodziły.
Po kilku minutach „oczy” Beep’a
rozbłysły ponownie bielą i czernią, a on sam zaczął się powoli poruszać i
przetwarzać na spokojnie zapisane na karcie pamięci informacje.
„Woda” – przypomniał sobie. Spojrzał w
dół – zobaczył wiadro i nieco mniej wody niż było, gdy dla bezpieczeństwa
wyłączył zasilanie. Zaskoczony podniósł wiadro i przeszedł z nim na suchą część
chodnika, po czym zaczął się przyglądać parującej powoli wodzie.
Po godzinie chodnik był już tylko
wilgotny, a Beep zaczął podlewać inne krzaki – najpierw ogórki i pomidory, a
później marchewki, sałaty, dynie, borówki, jeżyny, maliny i truskawki – za
każdym razem wylewając coraz mniej wody, tym samym, spawając, że coraz mniej
wody znajdowało się na chodniku. W końcu, podlewając arbuzy, udało mu się nalać
wystarczającą ilość wody pod każdy owoc, tak, że chodnik pozostał całkowicie
suchy.
Gdy Beep wiedział już, że wykonał całą
pracę, znalazł w jednym z pomieszczeń gospodarczych miotłę – w jego głowie
zakodowane było, by po podlaniu roślin posprzątać. Zamiótł całą szklarnię, a
kamienie, które wcześniej rozsypał po swojej „sypialni”, schował znowu do
wiadra i postawił w kącie.
Minutę i osiem sekund po tym, jak zegar
Beep’a wybił godzinę dziewiętnastą do szklarni wszedł mężczyzna. Robot zobaczył
go, gdy czyścił szyby w pomieszczeniu z wanną. Przeskanował jego postać. „Pan”
pomyślał, gdy ten się do niego odezwał, a później zaprowadził do zamkniętego na
klucz pokoju „obitego” stalą chirurgiczną i położył na stojącym na środku
metalowym stole.
– Jak ci minął dzień, Beep? – zapytał
Pan, gdy odkręcał śrubki na torsie robota.
– Dob-rze, Pa-nie. – odpowiedział
nienaturalnym głosem, dzieląc słowa na sylaby i patrząc w sufit.
Pan
zdjął z piersi robota metalową płytkę i odłożył ją na pobliskim stoliku.
Zajrzał do jego wnętrza i wydał z siebie pomruk zaintrygowania, głośno
wypuszczając powietrze.
– Widzę, że między dziewiątą dwanaście
a dziewiątą czterdzieści trzy wyłączyłeś zasilanie. Pamiętasz, czemu?
– Wo-da. – Beep ani chwili nie
zastanawiał się nad odpowiedzią.
– A konkretniej?
Przez
chwilę słyszał tylko ciszę, ale Beep przetworzył pytanie i wygenerował
odpowiedź:
– Przeg-rza-nie sty-ków kab-li w
ob-sza-rze po-ty-licz-nym.
– Hmm, zajmiemy się tym, a teraz… –
zawiesił głos, przejeżdżając lnianą ściereczką po krawędzi karty pamięci,
wystającej z wnętrza robota. – … dobranoc, Beep.
*klik*
***
Beep uruchomił zasilanie. Oznaczało to,
że jest punktualnie ósma rano. Okrągłe ekraniki, zamocowane obok siebie na
przodzie jego głowy, rozbłysły białymi i czarnymi pikselami. Rozchylił
płytki, tworzące usta, ukazując puste wnętrze. Zamrugał wyłączając i włączając
ekraniki kilka razy.
Rozejrzał się po wnętrzu. Z trzech stron
otaczał go mur z glinianych cegieł. Z czwartej – szklana ściana z uchylonymi
balkonowymi drzwiami. Podłoga była drewniana, miejscami podziurawiona przez
korniki.
Beep wstał z poprzecieranego wojskowego
materaca, wydając z siebie metaliczne brzęki. Stojąc na długich i cienkich
nogach, odmierzył laserem odległość do punktów odniesienia, wyznaczonych przez
niego w pomieszczeniu.
Materac znajdował się w prawym rogu, na
końcu pomieszczenia. Od tylniej i prawej ściany dzieliło Beep’a jakieś pół
metra. Od lewej i szklanej – około półtora metra.
Podniósł głowę. Cztery metry nad nim
znajdował się drewniany dach, podtrzymywany przez belki, na których siedziały
różnokolorowe gołębie. Obraz przed „oczami” robota nagle poczerwieniał –
wyraźnie widział tylko ptaki.
„Ptaki plus szklarnia – niedobrze” –
pomyślał i spojrzał na podłogę.
W lewym rogu zobaczył wiadro z małymi
kamyczkami. Podszedł do niego, badając odległość. Sięgnął po jeden kamyk,
zważył go w ręku, spojrzał ponownie na ptaki i rzucił. Uderzenie było lekkie –
jeden z ptaków tylko się obudził, ale nie poderwał z belki, a sam kamyk spadł
na głowę robota i zrobił w metalu małe wgniecenie. Jednak Beep się tym nie
przejął i rzucił jeszcze raz – tym razem nieco silniej. Ptak zatrzepotał
skrzydłami, ale nadal pozostał na miejscu.
Robot poczuł ukłucie w tułowiu, ale bez
wahania sięgnął po następny kamień. Spojrzał na jednego z siedzących na belkach
gołębi. Zamachnął się ostatni raz. Ptak, w którego wcześniej celował ponownie
został trafiony i wzleciał płosząc pozostałe gołębi. Ptaki zakołowały nad głową
Beep’a, ale on nie wyczuł z ich strony zagrożenia, więc tylko się im
przypatrywał. Po chwili gołębie kaskadą wyleciały przez uchylone drzwi.
Beep obserwował uważnie wszystkie ptaki,
jak przelatują nad plantacją pomidorów i znikają w oknie szklanego dachu. Robot
pochylił się, podnosząc z podłogi trzy kamienie i odkładając je do wiaderka.
Wyprostował się, skrzypiąc, a jego głowę przeszyło dziwne uczucie. Nie lubił
tego dźwięku. „Skrzypienie. Beep nie lubić” pomyślał i zaczął iść w stronę
wejścia do szklarni.
Stając na progu drzwi, zlustrował
laserem całe pomieszczenie szklarni, przenikając wzrokiem przez dojrzewające
rośliny. Wiedział, co robić.
Podszedł do ogórków i zanurzył metalowy
palec w sypkiej ziemi. Receptory czuciowe wykryły minimalne ilości H2O.
„Sucho – niedobrze” – pomyślał Beep i
wyprostowawszy się, zaczął szukać w pobliżu zbiornika z wodą.
Odnalazł go w pomieszczeniu przyległym
do szklarni. Miało ono szklane, ale bardzo brudne ściany. Znajdowała się w nim
parę stołów z narzędziami ogrodniczymi, a na środku stała wielka wanna wypełniona
wodą.
Beep zanurzył palce w wodzie. Stężenie H2O
było tak duże, że obraz przed jego oczami poczerwieniał. Robot cofnął rękę.
„Woda – niedobrze” – pomyślał. Ale
wiedząc, że jego dłoń jest niezwykle dobrze uszczelniona, zanurzył ją całą w
wannie, próbując nabrać wody. Wyciągnął rękę, ale woda pozostała na swoim
miejscu.
Robot spróbował jeszcze kilka razy i zastanowił
się. Jego przemyślenia powędrowały w stronę kamieni, które mógł chwycić.
Woda.
Kamienie.
Wiadro.
Beep wrócił do pomieszczenia, w którym
się „obudził”. Wziął wiadro i wyrzucił z niego kamienie. Robot zwrócił tylko
uwagę na hałas, który wywołał. Gdy kamienie obijały się o ściany wiadra i
podłogę, Beep kulił się i zacisnął szczęki. Kiedy rumor ustał robot wyszedł, by
napełnić wiadro wodą.
Zaczął podlewać krzak. Wylał ¼ wiadra, wystarczająco
zwilżając ziemię. Wylał połowę wiadra, a woda zaczęła występować spod ziemi. W
końcu wylał całe wiadro wody, a zalała chodnik.
Beep zaczął brodzić w płytkiej wodzie.
„Woda – niedobrze” – pomyślał znowu, ale
nie przejął się tym – na jego karcie zapisane było, by wodę, która zalewa
chodnik zostawiać w spokoju.
Robot zaczął podlewać inne rośliny:
ogórki, pomidory, marchewki, sałaty, dynie, borówki, jeżyny, maliny , truskawki
– za każdym razem wylewając coraz mniej wody. Podlewając arbuzy, udało mu się
nalać wystarczającą ilość wody pod każdy owoc, tak, że chodnik pozostał
całkowicie suchy.
Gdy Beep wiedział już, że wykonał całą
pracę, znalazł miotłę – po podlaniu miał roślin posprzątać. Zamiótł całą
szklarnię, a kamienie rozsypane w swojej „sypialni” znów umieścił w wiadrze i
postawił je w kącie.
O dziewiętnastej pięć i czterdzieści
pięć sekund do szklarni wszedł mężczyzna. Robot zobaczył go, gdy czyścił szyby.
Przeskanował jego postać.
„Pan” – pomyślał, gdy ten się do niego
odezwał, a później zaprowadził do pokoju i położył na metalowym stole.
– Jak ci dziś minął dzień? – zapytał
Pan, dzierżąc śrubokręt.
– Do-brze, Pa-nie. – odpowiedział Beep.
Mężczyzna
odłożył na pobliski stół odkręconą z piersi robota płytkę.
– Wygląda na to, że wszystko działa
prawidłowo. – stwierdził, zaglądając do jego wnętrza. – Nie wyłączałeś dziś
zasilania, prawda, Beep?
– Nie, Pa-nie.
Mężczyzna
wstał i zaczął oglądać obudowę robota. Zatrzymał się przy jego głowie i dotknął
palcem wgniecenia w blasze.
– Czujesz ludzki dotyk?
– Nie, Pa-nie. – odpowiedział po chwili
zastanowienia Beep.
– Hmm, receptory czuciowe zostały
uszkodzone. – powiedział do siebie. – Pamiętasz, czy poczułeś dziś jakieś
uderzenie lub ucisk?
– Tak, Pa-nie.
– Gdzie?
– W ob-sza-rze czo-ło-wym.
– Pamiętasz, co je spowodowało?
– Ka-mień, Pa-nie.
– Kamień? – szepnął zdziwiony
mężczyzna. – Ah, rozumiem. – ożywił się. – Znowu rzucałeś kamieniami w ptaki?
– Tak, Pa-nie.
– Cóż, widzę, że ten pomysł też muszę zmodyfikować.
– poklepał robota po głowie. – Jutro będzie już wszystko w porządku.
Skończywszy oględziny Pan usiadł znów
przy łóżku i przetarł lnianą ściereczką wnętrze robota.
– Do jutra, Beep. – powiedział tylko.
*klik*
***
Beep obudził się o ósmej. Jego oczy
rozbłysły białymi i czarnymi pikselami. Rozchylił usta, ukazując puste wnętrze.
Zamrugał kilka razy.
Rozejrzał się. Pokój składał się z
trzech murów i jednej szklanej ściany z balkonowymi drzwiami. Drewniana podłoga
była podziurawiona.
Robot wstał wojskowego materaca. Stojąc,
odmierzył laserem odległość do ścian, a później podniósł głowę. Całość pokrywał
drewniany dach, podtrzymywany przez belki, na których siedziały ptaki.
„Ptaki plus szklarnia – niedobrze” –
pomyślał i spojrzał w dół.
W lewym rogu zobaczył wiadro z małymi kamyczkami,
a obok niego drabinę.
„Kamienie – nie” – pomyślał. Wziął
drabinę i postawił ją opierając o jedną z belek. Sprawdził jej stabilność i
zaczął się wspinać.
Zanim dotarł na szczyt, ptaki zaczęły
się budzić i bojąc się robota, odlatywać na dalsze belki. Jeden z nich usiadł
na belce za Beep’em. Ten odwrócił głowę i odchylił się nieco do tyłu, by złapać
gołębia. Ptak jednak przeszedł nieco dalej, a robot odchylił się jeszcze
trochę. Okazało się, że za bardzo.
Beep spadł na ziemię, tracąc
przytomność, a drabina wylądowała na nim miażdżąc delikatne części w jego
wnętrzu. Hałas, który wywołał wypłoszył z pomieszczenia wszystkie gołębie,
które wyleciały przez drzwi do szklarni, a później na zewnątrz przez szklane,
uchylone okna dachowe.
***
Ósma. Beep budzi się.
Otwiera usta.
Mruga.
Rozgląda się. Trzy mury i szklana
ściana. Drewniana podłoga. Zniszczona.
Beep wstaje z materaca. Metalicznie
hałasuje.
Sprawdza wymiary pomieszczenia. 4m2.
Podnosi głowę. Dach – 4m nad nim. Belki.
Ptaki.
Bierze drabinę. Opiera ją o belkę.
Wchodzi. Przegania ptaki. Schodzi. Odstawia drabinę.
Beep wchodzi do szklarni. Zdenerwowany.
„Skrzypienie – nie lubić”. Cały czas
skrzypi.
Sprawdza suchość gleby.
Znajduje wodę.
Przynosi wiadro. Napełnia je wodą
Podlewa rośliny. Wylewa wodę na chodnik.
Nie przejmuje się tym.
Podlewa dalej. Coraz mniej wody na
chodniku.
Podlewa nadal. Brak wody na chodniku.
Odstawia wiadro. Bierze miotłę. Zamiata
szklarnię.
Myje okna w pomieszczeniu z wanną… do
czysta.
Nawozi rośliny. Pozbywa się owadów.
Do wyłączenia zasilania i odpoczęcia
zostało jeszcze trochę czasu, a Beep wykonał już wszystkie obowiązkowe zadania,
więc postanowił pozwiedzać niektóre pomieszczenia przyległe do szklarni – a
było ich sporo.
Przeszedł wzdłuż jednej ze szklanych
ścian i zatrzymał się przed wysokimi wąskimi drzwiami. Otworzył je lekkim
pchnięciem i wszedł do środka. Pomieszczenie niemiało w sobie nic niezwykłego –
wyglądało, jak jego „sypialnia”, nie licząc beżowych kafelków zamiast
drewnianej podłogi, braku ptaków i kilku taczek, wielkich donic i worków z
ziemią i żwirkiem. W ciągu chwili Beep przeszedł się po pomieszczeniu i nie
zauważywszy nic ciekawego, wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przeszedł kilka kroków dalej i kluczem
wiszącym na kołku, otworzył solidne drzwi z jasnego drewna i dużą mleczną szybą
pośrodku, przed którymi znajdowała się czerwona wycieraczka. Naciskając na
srebrną klamkę, uchylił drzwi i wszedł do pomieszczenia.
Było większe od poprzedniego. Ściany nie
stanowiły już gliniane cegły, ale drewniane panele w kolorze drzwi, obwieszone
gdzieniegdzie ramkami ze zdjęciami. Podłoga wyścielona była ciemnozieloną,
miękką wykładziną, którą Beep przy każdym kroku brudził mokrą czarną ziemią,
wbijając ją coraz głębiej we włókna. W najdalszym kącie pokoju stał czerwony
staroświecki fotel ze złotymi mosiężnymi zdobieniami. Obok niego znajdował się
mały stolik z lampą utrzymane z takim samym staromodnym stylu, co fotel. W
drugim kącie na końcu pokoju stała szafka z książkami i doniczka z dużym
rozłożystym kwiatem – Ficusem benjamina.
Beep przeszedł na drugi koniec pokoju,
stając między fotelem a szafką. Zaczął przyglądać się zdjęciom. Na jednym z
nich widniał mężczyzna.
„Pan” – pomyślał Beep. Na drugim był Pan
z kobietą. Na trzecim – Pan, trzymający na rękach niemowlę. Na czwartym – Pan z
kobietą i dziesięcioletnim chłopcem. Na reszcie zdjęć nie było Pana – tylko
inni mężczyźni, kobiety i dzieci. Wszyscy wyglądali na bardzo szczęśliwych.
Robot zapisał wszystkie zdjęcia na
karcie pamięci i podszedł do szafki z książkami. Obejrzał figowiec – był w
idealnym stanie, ale Beep zapamiętał, by zajmować się także nim podczas
codziennych zajęć – a później przejrzał wszystkie książki (było ich 75).
Większość z nich to była fantastyka i
horrory. Znalazł też trzy romanse – „Pamiętnik” i „Bezpieczną przystań”
Sparks’a i „Sto dni po ślubie” Giffin, w której na pierwszej stronie widniała
odręcznie napisana dedykacja:
Dla
mojej pierwszej wielkiej i na zawsze jedynej miłości,
z
którą chciałabym przeżyć jeszcze nieskończoną liczbę stu dni po ślubie.
Kocham
Cię,
Annie
Po przejrzeniu wszystkich książek Beep
wyszedł z pokoju, zamykają go na klucz i mając jeszcze 30min do wyłączenia
zasilania, udał się do następnego. Miał on takie same drzwi, jak pokój pierwszy
– wysokie i wąskie, i także niezamknięte.
Beep bez problemu wszedł do środka.
Ściany w pokoju były szklane i tak samo brudne, jak w pomieszczeniu z wanną.
Robot zakodował, by jutro je umyć w wolnym czasie. Pod tylną ścianą stał długi
drewniany stół, a na nim znajdowały się dwie pary rękawic roboczych, kilka
niskich prostopadłościennych pojemników na sadzonki, wypełnionych ziemią; trzy
metalowe łopatki i średniej wielkości plastikowa konewka. Pod inną ścianą
znajdował się metalowy regał, a na nim doniczki i kilka dużych, wypełnionych po
brzegi segregatorów.
Beep od razu podszedł do regału. Na
brzegach poszczególnych segregatorów widniały napisy: „Rejestr roślin uprawnych
A-L”, „Rejestr roślin uprawnych M-Z”, „Sztuka ogrodowa”, „Agrotechnika”,
„Szkółkarstwo”, „Kwiaciarstwo”, „Warzywnictwo”, „Sztuka ogrodowa”, „Rolnictwo”,
„Choroby roślin” i „Obrona roślin”. Robot wziął do ręki jeden z nich – był
bardzo ciężki w porównaniu do książek, które przedtem przeglądał. Otworzył go
na losowej stronie. Mimo iż każda kartka w segregatorze była włożona w
oddzielną plastikową koszulkę, były one nieco pomarszczone od wilgoci panującej
w pomieszczeniu – a była ona o wiele większa niż w pokoju z książkami. Na
stronie otwartej przez Beep’a widniał duży kolorowy obraz ogrodu. W lewym
dolnym rogu umieszczony był człowiek podlewający różowe hortensje.
„Konewka” – pomyślał Beep, patrząc na
pojemnik z szyjką i sitkiem na końcu, z którego wylatywała woda.
Robotowi zostało już tylko kilka minut
do odpoczynku, więc nie mógł się dłużej zastanawiać nad tym, co zobaczył.
Odłożył segregator, a nogi same poniosły go do „sypialni”. Położył się na
materacu i wyłączył zasilanie.
Beep znowu obudził się o ósmej, wziął
drabinę, wszedł na nią i zaczął przeganiać ptaki. Prawie wszystkie wyleciały
przez drzwi, a później dachowe okna. Jednak jeden gołąb – najmniejszy spośród
wszystkich – nastroszył w przestrachu piórka i schował się za najdalszą belką,
która niemal przylegała do ściany. Robot nie widział go, ale przestawił drabinę
i zajrzał za belką. Nie zobaczył gołębia tylko niewielką dziurę, przez którą
wpadało światło porannego letniego słońca. Beep poczuł ukłucie zdziwienia, ale
po chwili zrozumiał, że ptaki dostawały się do środka właśnie przez tą dziurę.
„Niedobrze” – pomyślał, ale nie
wiedział, co zrobić z pozyskaną wiedzą, więc zszedł tylko z drabiny i już miał
wziąć wiadro, wyrzucić z niego kamienie i nabrać wody, gdy przypomniał sobie
wczorajszy rysunek.
„Konewka” – pomyślał, wyszedł i wziąwszy
jedną z pomieszczenia z wanną i napełniwszy ją wodą, to właśnie nią zaczął
podlewać rośliny. Szło mu zdecydowanie łatwiej.
Gdy znalazł się przy pomidorach
usłyszał w krzakach szelest. Pochylił się i między tyczkami zobaczył małą
czarną kuleczkę, która lekko podrygiwała. Beep użył skanera, by zidentyfikować
obiekt i przyłapał się na tym, że zapomina o swoich robotycznych zdolnościach.
Kulka okazała się, leżącym na plecach i trącającym łapkami wiszącego nad nim
zielonego pomidora, kociątkiem. „Kot” pomyślał Beep, gdy kulka stanęła na
puszystych krótkich nóżkach, wyszła spomiędzy krzaków na chodnik i spojrzała na
niego dużymi niebieskimi oczami.
„Zwierzęta – niedobrze”. Robot wziął
kotka na ręce i skierował się do drzwi głównych szklarni, które były
permanentnie otwarte na oścież. Za nimi dwie grube wstęgi zaniedbanego
żywopłotu tworzyły szeroką, zakręcającą w oddali alejkę, nad którą górowała
panorama popołudniowego miasta.
Beep postawił kota tuż za drzwiami,
samemu nie przekraczając progu szklarni. Kot zakręcił się wokół własnej osi,
zachwiał i wywrócił niezgrabnie na bok. Pokręcił z roztargnieniem główką i
zamiauczał, znów podnosząc wzrok na Beep’a. Robot poczuł dziwne ukłucie pod
płytką na klatce piersiowej. Zamrugał i przypominając sobie o swoich
obowiązkach, spojrzał ostatni raz na kotka, który zaczął właśnie bawić się
skrawkiem babiego lata; i wrócił do pracy przy podlewaniu roślin.
Gdy dotarł do arbuzów poczuł, jak coś
uderza go w nogę, a później odskakuje do tyłu. Beep spojrzał za siebie i
zobaczył to samo zdezorientowane kociątko strzygące uszami i próbujące
otrząsnąć się po zderzeniu z metalową nogą robota. Beep ponownie wziął kotka na
ręce z zamiarem wyniesienia do na zewnątrz, a ono ponownie zamiauczało. Robot
wystawił je za drzwi i spojrzał na niebo, na którym zaczynały się kłębić ciemne
chmury.
„Burza – niedobrze” – pomyślał Beep. W
wypadku takich sytuacji miał zakodowane, by zamknąć wszystkie drzwi – w
szczególności główne – i okna, nawet te dachowe. Robot zamknął jedno skrzydło
drzwi, ale zanim zrobił to samo z drugim, spojrzał jeszcze raz na burzowe
chmury, z których już wydostawały się na razie nieme błyski, i czarną kulkę,
oblizującą swoją łapkę z cichym mruczeniem. Znów poczuł ukłucie w klatce
piersiowej i zacisnął szczęki tak mocno, że aż zazgrzytały, wywołując dużą
wściekłość w Beep’ie. Do tej pory miał tyle zajęć, że zapominał o tych
uporczywych dźwiękach – zgrzytaniu i skrzypieniu. Znów spróbował nie zwracać na
nie uwagi tylko skupić się na odczuciu, które mocno go zaniepokoiło. Po raz
kolejny spojrzał na kota i już wiedział…, chociaż nie potrafił nazwać tego
uczucia. Złapał za drugie skrzydło drzwi i przymknął je, zostawiając małą
szczelinę i podstawiając pod nie wiadro z kamieniami z „sypialni”, by nie
otworzyły się pod naporem silnego wiatru i deszczu. Ostatni raz spojrzał na
kotu w oczy, tocząc z sobą wewnętrzną walkę uczciwo-obowiązkową – miał
dokładnie wytyczone instrukcje i powinien się ich trzymać, a jednak ryzykował
gniewem Pana (chociaż ten nigdy na niego nie krzyczał, a na zdjęciach zawsze
się uśmiechał to Beep i tak się tego obawiał – tak był zaprogramowany), by
zwierzęciu nie stała się krzywda – i wrócił do podlewania roślin.
Kończył właśnie wykonywanie swoich
obowiązkowych zajęć, gdy za oknem szalało już piekło. Strugi gęstego deszczu
rozbijały się z hałasem o ściany szklarni. W niedalekie pola waliły pioruny,
przez które drżały wszystkie szyby, a wnętrze na mniej niż sekundę wypełniało
blade światło. Nieraz uderzały też w piorunochron, powodując niewyobrażalny
huk.
Beep już dziesięć minut po tym, jak
zaczął padać deszcz wiedział, że nienawidzi burzy. Jego sensory były bardzo
wyczulone na hałas – za bardzo. Walenie deszczu o ściany szklarni starał się
ignorować, ale gdy w pobliżu pojawiały się pioruny natychmiast przerywał pracę
i sztywniał – miał wrażenie, że cały jego mechanizm wybuchnie, rozpadając się
na drobne kawałki, gdy tak drżał pod wpływem kolejnych grzmotów. Już nawet jego
własne skrzypienie przestało mu przeszkadzać, chociaż niewątpliwie irytacja
powróci jutro, gdy na zewnątrz znów będzie cicho i spokojnie.
Beep powoli przesuwał się między
roślinami – samo podlewanie zabrało mu tyle czasu, że był pewien, iż dziś już
nie zdąży posprzątać w pokoju z segregatorami – zostało mu jeszcze tylko
dziesięć minut do wyłączenia zasilania. Podlewając ostatnią roślinę, usłyszał
ciche miauknięcie. Odwrócił się i zobaczył przeciągającego się kota, leżącego
na czubku jeszcze żółtej dyni. Robot, mimo zdenerwowania, poczuł nagle spadek
napięcia. Dokończył podlewanie, odstawił konewkę na miejsce (zauważył przy tym,
że do wanny wpada wiele wody, ale jeszcze nie wylewa się poza jej krawędź, więc
się nie przejął) i zamknął główne drzwi – przez cały ten czas, gdy były
uchylone do środka dostało się wiele wody, a skrzydła drzwi były mokre nawet od
wewnętrznej strony.
Beep sprawdził jeszcze raz „położenie”
kociątka. Poczuł potrzebę zawołania go, ale miał, co do tego mieszane uczucia –
mówienie do zwierząt uważał za głupie. Ale kot sam, gdy go tylko zobaczył
ponownie, natychmiast zeskoczył z dyni i zbliżywszy do niego, zaczął ocierać
się o nogi Beep’a.
Robot nie mógł pozwolić sobie na
ominięcie odpoczynku, więc upewniwszy się, że kotek jest bezpieczny, udał się
do „sypialni”…, a kot za nim. Beep położył się na materacu i szybko wyłączył zasilanie.
Kociątko poczuło zdezorientowanie, zamiauczało i trąciło nosem rękę robota, a
gdy nie otrzymał od niego żadnej odpowiedzi, położył się w zagłębieniu jego
szyi i zasnął cichutko pomrukując.
***
– Ha-nni-bal! – Beep spacerował już
dobre pięć minut z upolowaną uprzednio martwą myszą i miseczką czystej wody, w
poszukiwaniu kota.
Jego
mechanizm był w coraz gorszym stanie – każde skrzypnięcie towarzyszące
chociażby przemieszczeniu się przypominało mu o burzy, która przeszła nad
szklarnią osiem lat, dwa miesiące i trzy dni temu. Oliwa, którą znalazł w
jednym z zamkniętych i obitych stalą chirurgiczną pomieszczeń już powoli się
kończyła, a on nie miał zamiaru wychodzić na zewnątrz w poszukiwaniu kolejnych
zapasów, jak zrobiliby to bohaterowie książek, które zdążył przeczytać przez
ostatnie lata – to była jedna z niewielu już bezwzględnych zasad, które jeszcze
przestrzegał.
Beep przeszedł jeszcze kilka razy
główną aleją, wyjrzał na zewnątrz i na progu szklarni zostawił zdechłą mysz i
miskę. Pomyślał, że Hannibal (imię pochodziło z jednej z książek, które
przeczytał) po prostu wyszedł na spacer, jak to miał w zwyczaju, gdy przeczuwał
nadciągającą burzę. Faktycznie, i tym razem nad polami zaczęły gromadzić się
gęste chmury, ale wyglądało na to, że deszcz miał spaść dopiero za kilka
godzin.
Robot wrócił do zbierania truskawek – w
tym roku były wyjątkowo duże i soczyście czerwone. Większość owoców i warzyw,
które zbierał rokrocznie się marnowało, ale wieloma z nich karmił ptaki, polne
myszy (na które akurat nie polował), zające i inne zwierzęta, odwiedzające
szklarnię.
Odnosząc kosz z owocami do
prowizorycznej spiżarni zobaczył, czarną zsiwiałą już łapkę Hannibala,
wystającą spomiędzy krzaków ogórków. Kot spał, a że był już nieco przygłuchy,
nie słyszał wołań robota – takie wnioski nasunęły się Beep’owi, gdy zamykał
drzwi spiżarni. Postanowił obudzić kota, żeby coś zjadł. Podszedł do niego i
niemiłosiernie skrzypiąc nachylił się, by trącić jego łapkę. Gdy ten nie
zareagował złapał go za biodro i wyciągnął spomiędzy krzaków. Jego pyszczek był
na wpół otwarty, ale nadal się nie obudził. Beep podniósł kota. Było w nim coś
dziwnego – nie tyle, że się nie obudził, co był… zimny, a robot nie wyczuwał
nawet lekkiego postukiwania z jego wnętrza. Beep wiedział, co to znaczy. Usiadł
z kotkiem, tuląc jego chudziutkie ciałko. To, co czuł było nie do opisania. Z
żalem obejrzał jego siwe wąsy, ostre ząbki i kępki siwej sierści na grzbiecie. Gdyby
był człowiekiem pewnie zacząłby płakać – właśnie tak wyobrażał sobie uczucia
ogarniające bohaterów książek, które czytał, gdy po ich policzkach zaczęły
spływać łzy.
Przez kilka ostatnich lat dowiedział
się, co powinno się robić po śmierci żywych stworzeń. Ponieważ nie mógł zakopać
ciała Hannibala gdzieś w pobliżu roślin ze względów higienicznych, wziął łopatę
i wykopał płytki dołek na progu szklarni. Ułożył tam kota, a później przykrył
jego ciało ziemią, tworząc nad nim niski pagórek.
Gdy skończył nawet nie odłożył łopaty na
zewnątrz tylko skierował się do pokoju z książkami Pana. Podążając tam, zdał
sobie sprawę, że jeszcze nigdy jego własne skrzypienie nie denerwowało go tak
bardzo, jak teraz. Usiadł w fotelu.
Siedział tak dwie godziny, aż zaczął
padać deszcz. Beep wiedział, że powinien zamknąć główne drzwi, ale nie miał
siły wstać, chociażby dlatego, że nie wiedział, jak zniesie kolejne hałasy
pochodzące z wnętrza jego ciała. Patrzył w przestrzeń.
Godzinę.
Dwie.
Trzy. Nie ruszał się tylko patrzył.
Cztery. Deszcz nie przestawał padać, a
pioruny waliły w pobliskie pola, wywołując w Beep’ie coraz większą wściekłość i
bezsilność. Nie miał, gdzie się schować i jak zapobiec swoim własnych defektom.
Minęła piąta godzina. Beep wstał, gdy
jeden z najgłośniejszych grzmotów rozszedł się po jego ciele. Po raz ostatni
zazgrzytał szczękami, a później już tylko przeszedł przez całą długość
szklarni.
*skrzyp*
*skrzyp*
*SKRZYP*
Nie
zatrzymał się na progu. Przeszedł przez drzwi główne. Szedł przed siebie, a
krople deszczu bębniły nieustannie w jego obudowę, wywołując hałas. Ale Beep
już go nie słyszał. Coś się w nim zmieniło. Szedł tylko przed siebie.
Jednak nie za długo. Wkrótce jego nogi
odmówiły posłuszeństwa – zardzewiały. Stanął.
Stał tak chwilę, nie mogąc poruszyć już
ani nogą, ani ręką. Pierwszy raz jego zasilanie wyłączyło się samo. Ekraniki
jego oczu zgasły. Nie słyszał, nie widział, nie czuł… już nic.
Oj, Żołnierzyku,
jak bardzo zmieniło się moje
nastawienie do Ciebie
w trakcie pisania tego opowiadania…,
a jednak nadal Ci je dedykuję – jestem
z siebie dumna
Ale na zawsze już pozostaniesz dla mnie
robotem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz