(fan fiction: „Lilije” Adam Mickiewicz)
Przy strumyku oddalonym od dworku
słychać głuche stukoty. W świetle księżyca lśni czerwone ostrze noża i długie
blond włosy Jadwigi, pani dworu. Na białej koszuli jej męża wykwita plama krwi.
W jego martwych oczach odbijają się gwiazdy. Jadwiga ze strachem błądzącym po
jej twarzy, odrzuca ziemię wielkim szpadlem, wykopując głęboki dół. Skrawki
ziemi padają na twarz Henryka, jej męża, zastygniętą w przerażeniu i
zaskoczeniu. Zgrabnymi dłońmi ujmuje nadgarstki swego męża i wrzuca go do
grobu. Z wyrafinowaniem wyciera krew z noża, śnieżnobiałą jedwabną chustką i
przykrywa nią twarz męża. Zasypuje grób, tworząc z niego mogiłę, a z włosów
wyjmuje kwiat lilii o woskowych, połyskujących w świetle księżyca, płatkach i
kładzie go na ziemi.
– Kwiecie, podlewany będziesz krwią
niewinnego. To powinno zapewnić ci bujny wzrost.
Jadwiga
wrzuca szpadel do strumyka i rusza przez ciemny las z nożem w dłoniach.
Przy wschodzie słońca, kobieta dociera
do chatki pustelnika, gdzie strumyk ciągnie się nadal. Jadwiga zapukała do
drzwi. Idąc przez las nie myślała o tym, co zrobiła, ale gdy zobaczyła mury
swojego zamku, pomyślała o swych dzieciach i karze, jaką może otrzymać za ów
czyn. Starzec otworzył jej, a ona opowiedziała mu całą historię.
– Nie żałujesz, więc czynu, lecz kary za
niego? Idź w pokoju. Udzielam ci mojego rozgrzeszenia. Życie samo wyznaczy ci
pokutę, a ja nie będę cię potępiał, bowiem nie mam do tego prawa.
Jadwiga
uradowana słowami pustelnika, opuściła jego chatę. Przed pójściem do dworku,
zatrzymała się jeszcze przed strumykiem, gdzie chciała obmyć twarz i dłonie ze
szkarłatnego płynu. Kobieta zanurza dłonie w krystalicznej wodzie, lecz nagle
czuje uderzenie, a później szczypiący ból. Spogląda na swoje ręce, przy których
wypłynął szpadel niesiony nurtem rzeki. Przerażona tym zbiegiem okoliczności
Jadwiga rusza pędem do zamku.
W
bramie witają ją dzieci.
– Mamo! Wróciłaś wreszcie! – cieszą się.
– A gdzie tata? – pyta najmłodszy synek, a kobieta kuca przed nim.
– Tata został w lesie. Wróci wieczorem.
– Mamo, a co masz tu, na twarzy? Jadłaś
w lesie poziomki? Dlaczego nam żadnych nie przyniosłaś?
Synek
sięga do policzka matki, a ona zszokowana nie zdąża zareagować na ów gest.
Chłopiec ściera palcem krew i wkłada go do buzi. Po chwili krzywi się.
– Mamo, te poziomki były chyba zepsute.
Jadwiga
nic nie odpowiedziała.
Po owym wydarzeniu noc w noc kobieta
słyszy stukania, szelesty, skrzypienia, a czasem ostatnie tchnienie męża i jego
charczący oddech, gdy dławił się własną krwią. O ile dzieci szybko zapomniały o
tacie, o tyle Jadwiga myślała o nim nieustannie – szczególnie nocami, kiedy nie
mogła zmrużyć oka.
Pewnego dnia do dworku przybywają dwaj
bracia Henryka. Zaczynają wypytywać bratowej o niego. Jadwiga bez problemu
zbywa ich pytania, ale oni nadal czekają na brata we dworku. Czekają tak
miesiąc, dwa, aż upłynął cały rok. Bracia, widząc, jak kobieta nie radzi sobie
z obowiązkami domowymi proponują jej małżeństwo z jednym z nich.
Zdezorientowana Jadwiga idzie poradzić się pustelnika, co ma zrobić w tej
sytuacji.
– Starcze, powiedz mi, co mam począć z
braćmi mojego męża nieboszczyka?
– Jeżeli żałujesz swojego postępku masz
prawo być szczęśliwą i wyjść za jednego z braci. Każ im wyruszyć w przyszłą
niedzielę o wschodzie słońca do lasu. Tam niech nazrywają kwiatów, a zrobiwszy
z nich wianek ozdobią go wedle swojego upodobania. Który z wianków braci
wybierzesz ten będzie twoim mężem.
Jadwiga zrobiła, jak kazał jej
pustelnik, a w niedzielę po południu stała już przed ołtarzem, mając przed sobą
dwa wianki. Jeden z pomarańczowych bratek, drugi – z białych lilii. Kobieta
wybrała wianek z białych kwiatów, a wtedy bracia zaczęli przekrzykiwać się
jeden przez drugiego i kłócić, że wybrany przez Jadwigę wianek należy do niego.
Wtem otworzyły się drzwi kościoła, a pod dachem stanął mężczyzna ubrany w białą
szatę. Twarz miał bladą, więc jeszcze wyraźniej było widać krew i okruchy ziemi
na niej. Na piersi miał szkarłatną plamę, a w ręku ściskał jedwabną chustkę.
– Wianek jest mój, bo lilie z grobu
mojego. – powiedział zachrypniętym głosem, tak cicho, że brzmiał, jak szept, a
zarazem tak głośno, że kościół zadrżał w posagach. – Żona także moja i braci
dusze też do mnie należą.
Duch
Henryka wskazał na wianek. Jadwiga spojrzała na kwiaty i nagle odrzuciła je pod
nogi męża nieboszczyka. Lilie stały się krwistoczerwone, jak plama na koszuli
Henryka.
– Chociaż lilie białe były, jak śnieg to
z krwi powstały i w krew się obrócą. – mówiąc to upuścił chusteczkę na wianek,
a kościół zawalił się na głowy braci i Jadwigi.
Przed
gruzami, po śladzie Henryka została tylko biała lilia, do której spod
zawalonych murów już płynęła stróżka krwi.
autor obrazka: Arian1991
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz