Nad ruinami świątyni unosiła się jeszcze
zgliszczowa mgła, gdy na niebo wzeszło blade Słońce. Popiół sprawił, że
wyglądało ono, jak bledsza od tła, niewielka plama – nie miało znaczenia, jak
wysoko by wzeszło, na każdej pozycji świeciłoby tak samo mocno… lub raczej tak
samo słabo. Mało, który z ocalałych mieszkańców niedalekiej wioski zauważył, że
zostało ono częściowo przysłonięte przez dwie człekopodobne istoty. Dopiero,
gdy ich uszu doszedł swoistego rodzaju charkot, wszyscy bez wyjątku zwrócili
wzrok ku niewidocznemu niebu. Pomimo poparzonej skóry, połamanych kości,
powykręcanych kończyn i próbie ratowania swoich bliskich, wszyscy zaczęli
chronić się za pozostałościami drewnianych ścian, przepychając się, nie
zważając na innych i niczym zwierzęta bronili tylko własnych głów. Jedni drugim
pokazywali dłońmi w poprzecieranych na palcach skórzanych rękawicach dwie
istoty. Od kilku dni w okolicach doliny Tenebris krążyły plotki właśnie o tych
stworach. I od kilku dni cała dolina drżała na wspomnienie o nich – jedni
z najodważniejszych ludzi na półwyspie Timor (i najprawdopodobniej na całym
Świecie) bali się ich bardziej niż samego Stwórcy. Właśnie, gdy to się stało
wieśniacy oddawali Mu cześć w oddalonej od wioski o kilkadziesiąt
kilometrów świątyni.
***
Noc zapowiadała się spokojnie. Niebo
przysłaniał tylko jeden ciemnoniebieski obłok, który nieco przyćmiewał
blask idealnie okrągłego Księżyca. Nad koronami drzew pobrzmiewały ciche śpiewy
i pomruki. Pomimo zmęczenia pomiędzy uczestnikami pielgrzymki gościł spokój. Po
raz pierwszy podczas pochodu nie natknęli się na żadne dzikie stworzenie – a
podróżowali tak od każdej nocy podczas, której Księżyc znajdował się w pełni, a
zapoczątkowali to już ich praprapradziadowie, oddając cześć Stwórcy – i
traktowali to, jako dobry znak (lub „magiczne” działanie nowo wyprodukowanych
przez chłopki zapachowych olejków, z innych niż do tej pory roślin, którymi
przed zapaleniem smarowano końce pochodni – ich zapach miał za zadanie
odstraszyć zwierzęta i, jak widać, spełniał swoją rolę). Pielgrzymi
wędrowali już od zeszłej nocy – świątynia była usytuowana w odpowiedniej
odległości od wioski, tak, by pochód zajmował cały dzień i całą noc (dzisiejsze
24 godziny) – a zatrzymali się tylko na jeden posiłek, więc byli spokojni,
że wedle tradycji dotrą na miejsce o, a nawet przed północą.
Świątynia mieściła się na obrzeżach
gęstego lasu. Wędrowcy po położeniu Księżyca wiedzieli, że do śródnocy zostało
jeszcze sporo czasu. Jednak postanowili go nie marnować i ewentualnie po poczynionych
przygotowaniach odetchnąć po podróży. Wetknęli pochodnie do specjalnych
lichtarzy zamocowanych po obu stronach wejścia, nieznaczna ilość kobiet
obsypała próg płatkami lilii z wiklinowych koszy, chłopi przywiązali osły
uzdami do bocznej ściany świątyni. Sama świątynia była niewielka. Jej ściany
zrobione były z położonych jedna na drugiej, nieociosanych belek i miały
wysokość nie większą niż przeciętny Nefilim (zresztą nieprzypadkowo – ludzie za
nimi nie przepadali i nie mogli pozwolić sobie na to, by, któryś z nich dostał
się do jakiegokolwiek świętego miejsca). Wnętrze świątyni było skromne i ciasne
– mogło pomieścić jednorazowo do trzydziestu ludzi, przy czym musieli oni trzymać
się z dala od ścian, by nie zrzucić pochodni, znajdujących się na nich lub, co
gorsza, samemu się nie podpalić. Dach również był drewniany – zbudowany z połówek
drewnianych pni, których końce stykały się ze sobą nad osią pomieszczenia. Co
kilka centymetrów w dachu widniała dziura, zazwyczaj przykryta patykami i
słomą – podczas każdego przybycia wieśniacy odsłaniali jeden odpowiedni otwór
tak, by, wpadające przez nie światło Księżyca padało wprost na kamienny ołtarz,
znajdujący się naprzeciwko drzwi.
Gdy wszystko już było gotowe –
wieśniacy umyci w pobliskim strumyku, przebrani i najedzeni, zwierzęta
przywiązane, a przedmioty niezbędne do odprawiania rytuału przygotowane – kapłan
stanął przed kwiecistą liliową linią, ukłonił się w stronę ołtarza i
wypowiedział prastarą formułę umożliwiającą mu wejście do świątyni. Wchodząc do
środka przeszedł przez płatki świeżych kwiatów – ich sok pobrudził próg, a
zapach stał się nagle bardzo intensywny, tak, iż wydawało się, że unosząc się w
powietrzu tworzy w drzwiach swoistego rodzaju portal. Ludzie kolejno przenikali
przez tę falę zapachu, tak, że po chwili świątynia była zapełniona po
brzegi, a na jej ścianach wisiały pochodnie, które wieszał każdy z przybyłych.
Obrzędy rozpoczęły się, gdy światło Księżyca padło na leżące
na ołtarzu kości.
Gdy ludzie klękali na gołej ziemi pod
dachem świątyni z twarzami skrytymi w dłoniach, w jej niedostrzegalnym dla
wszystkich rogu ni stąd ni zowąd pojawiła się pojedyncza iskra, która po chwili
zmieniła się w mały płomień. Ogień powoli trawił przednią ścianę świątyni,
jednak… bezgłośnie i wydawało się jakby w ogóle nie wydobywał z siebie
światła ani ciepła. Wieśniacy modlili się nadal, gdy tymczasem jedyna droga
ucieczki stanęła całkowicie w płomieniach. Dopiero, gdy kapłan podniósł głowę
rozpętało się piekło.
Astaroth i Munkar znajdowali się nad
górami doliny Tenebris. Lewitowali tam już od ponad dwóch dni, czekając na
jakichkolwiek ludzi. Nie chcieli udawać się bezpośrednio do wiosek, tak,
jak inni, ponieważ byłoby to jawnym i największym pogwałceniem Paktu
zawartego między Stwórcą a Ideokrwistymi kilka milionów lat temu. Specjalnie
zaczaili się przy niedalekiej świątyni – ludzie nigdy nie zostawiali świętych
miejsc samym sobie i odwiedzali je przynajmniej raz w roku, więc ktoś prędzej
czy później musiał się zjawić. Ideokrwiści nie znali się jednak na ludzkich
rytuałach i nie byli istotami cierpliwymi, toteż po dwóch dniach czekania byli
żądni krwi…, a raczej dziewictwa niewiast.
Gdy wieśniacy pojawili się nocą na
skraju lasu Astaroth zaczął już wypowiadać diabelskie formuły, mające na celu
unicestwienie ich. Maukar natychmiast zainterweniował i przemówił mu w tej
kwestii do rozsądku – mieli tylko porwać kobiety i nie robić większego
zamieszania:
– Stwórca zawsze może wrócić. Wtedy oni
będą odpowiedzialni za Jego gniew z racji tego, że popełnili większe
wykroczenie. My umyjemy od tego ręce. Tymczasem niech oni palą wioski i zabijają
ludzi. My tylko będziemy porywać kobiety. – mruczał mu do ucha anielsko diabelskim
głosem.
Astaroth
skierował tylko na niego ziejące czernią oczodoły, w których powinny znajdować
się oczy i szarpnął kościstym ramieniem, by wyswobodzić się spod dłoni
Maukara – w tym geście czaiła się wrogość, ale i niema aprobata. Anioł
patrzył wielkimi, nigdy niezamykającymi się oczami, których źrenice były
zaledwie punkcikiem na tle lazurowych tarcz, jak demon odwraca się do niego
szkieletowymi plecami i odpływa od krawędzi góry, nad którą obaj lewitowali.
Maukar po chwili wrócił do obserwowania ludzi, podczas gdy Astaroth zaczął
tworzyć mleczną mgłę i przywoływać burzowe chmury – ot tak dla zabawy.
Kilka modlitw i błyskawic później za
lasem, nad wioską przybyłych ludzi zaczęły kłębić się chmury dymu. To sprawiło,
że Astaroth poczuł ogromną frustrację i wściekłość – miał świadomość, że przez
swoją swoistą powściągliwość może robić mniej niż inni Ideokrwiści: w tym
przypadku nie mógł zaatakować garstki ludzi, gdy inni w ataku zrównywali z
ziemią całe wioski. Pomimo wszystko wybrał subtelną formę unicestwienia ludzi.
Biorąc pod uwagę to, iż Ideokrwiści nie mogą tworzyć (tylko Stwórca to potrafi)
Astaroth ukradł pojedynczą iskrę z wiecznie płonącego jeziora Świata
Pierwszego, nieco zmienił jej właściwości i podłożył w świątyni.
Minęło niewiele czasu, gdy wraz z
Maukarem usłyszeli przerażające krzyki mężczyzn i kobiet. Było go jednak
na tyle dużo, by wokół gór zgromadziło się kilkadziesiąt słupów ciemnego dymu,
zwiastującego spalanie kolejnych wiosek. Maukar patrzył się w przestrzeń, gdy
tymczasem Astaroth obserwował lewitujących nad pobojowiskami innych
Ideokrwistych.
Pożar ugasiła burza, która zjawiła się
krótko po rozpętaniu się piekła w świątyni. Otumanieni gorącem i dymem ludzie
obudzili się jednak tuż przed wschodem bladego Słońca, a gdy zobaczyli
Astarotha i Maukara zaczęli chować się za pozostałościami świątyni i kamiennym
ołtarzem nie zważając na ciężkie obrażenia i błagania bliskich o pomoc.
Pierwszy na ziemi wylądował Astaroth.
Zgliszczowa mgła była jednak tak gęsta, że ludzie dostrzegli na początku tylko
smukłą, wychudłą ciemną sylwetkę, która poruszała się wolno i niezgrabnie
– jakby kulała. Istota stanęła przy najbliższej sobie, leżącej pod ruinami
świątyni kobiecie. Patrzyła na nią martwymi oczami, ale jej unosząca się i
opadająca miarowo klatka piersiowa świadczyła o tym, iż są w niej jeszcze
resztki życia. To ona pierwsza zobaczyła Astarotha w całej jego okazałości.
Był wysoki, a jego ciało przypominało
czarną skórę nieco za dużą w porównaniu do szkieletu, na którą została
naciągnięta – sprawiał wrażenie, jakby nie posiadał mięśni, a ścięgna i kości
przerażająco raziły swą ostrością. Gdy nachylił się drapieżnie nad jej ciałem i
„spojrzał” w oczy, kobieta zmierzyła się twarzą w twarz z nagą czaszką i jej
krwawiącymi oczodołami. Jedyne, co było ludzkie w tej „twarzy” to jej kształt i
usta, przypominające zgrabne kobiece wargi, które istota wykrzywiła w
demonicznym uśmiechu, wyciągając przed siebie wielką szponiastą dłoń i
zatrzymującą ją przed oczami kobiety. Wtedy na jej twarzy pojawiło się
prawdziwe przerażenie, aż w końcu całe jej ciało zastygło w bezruchu. Umarła, a
z jej na wpółotwartych ust uleciała niebieska mgiełka – ostatnie tchnienie –
która owinęła się wokół zaostrzonych palców Astarotha, a potem wchłonęła w jego
dłoń.
Demon uniósł głowę i rozejrzał się
wokoło. Uśmiechnął się sardonicznie, gdyż pojął głupotę przerażonych ludzi, którzy
nie zdawali sobie sprawy, że doskonale ich widzi pomimo braku oczu i tego,
że skrywają się za ołtarzem.
Obok niego przepłynął obojętny Maukar i
skierował się w stronę już martwych ludzi – taka była pomiędzy nimi umowa: on
zabierał dusze niedobitków, a anioł – już zmarłych. Maukar poruszał się płynnie
– nadal lewitował, podczas gdy Astaroth poruszał się już na nogach. Anioł
wylądował tuż przy kapłanie, z którego ostatnie tchnienie już uleciało i
krążyło wokół głęboko poparzonego ciała. Nieskazitelnie białą dłonią zebrał
obłok, który zgromadził się na opuszkach jego palców, po czym usnuł go na
wysokość nieruchomych oczu i wciągną przez otwór przypominający osłonięty kratą
przyłbicy, wykonanej z kości słoniowej.
Ideokrwiści wolno napełniali swe ciała
duszami, podczas gdy ludzie nie ruszali się ze swoich kryjówek, myśląc, że są
niezauważalni. Gdy Maukor zbliżył się do Astarotha z jego gardła wydobył się
pomruk, a potem obaj wzlecieli nad zgliszcza.
Biała istota była niewidoczna we mgle
już po chwili, podczas gdy ciemną było widać jeszcze przez dłuższy czas, ale
nim całkowicie zniknęła, ludzie zaczęli wychodzić z kryjówek. Wszyscy byli w
szoku – przerażeni i zrozpaczeni utratą bliskich i własnego zdrowia, ale
również szczęśliwi, że udało im się ujść z życiem.
Jedna z kobiet udała się nad strumyk,
by w ciszy zmówić modlitwę za swego zmarłego syna i obmyć się. Gdy dotarła
do szemrzącej wody, uklękła nad brzegiem i zwróciła spojrzenie w stronę świątyni
– była tak niedaleko, że mogła rozpoznać postaci wszystkich swoich bliskich
krzątających się w ruinach.
Nagle usłyszała szelest. Wytarła
załzawione oczy i zwróciła wzrok na przeciwległy brzeg strumienia, przy którym
rósł gęsty las. Łzy nadal sprawiały, że nie widziała wyraźnie, toteż
postanowiła przemyć twarz wodą i wytrzeć lnianą chusteczką, którą skrywała w
kieszeni fartucha.
Gdy osuszyła już oczy i odsunęła
chustkę od twarzy przez chwilę nadal widziała ciemność, a potem poczuła
przeszywający ból w ramionach. Ostatnią rzeczą, którą poczuła było odrywanie
się od ziemi, gdyż ból sprawił, że zemdlała.
Odzyskawszy przytomność, leżała na
skałach. Pierwszym zmysłem, który się przebudził był wzrok. Otworzyła oczy i
zobaczyła plamę krwi – swojej krwi – wędrującej, aż pod ścianę jaskini,
w której była. Późnej poczuła przeszywający ból ramion, który nieco zelżał
od zimna skał, ale nasilił się gdzie indziej – w okolicach ud i brzucha.
Kolejnym zmysłem był słuch. Jej uszy wypełniły jęki dziesiątek kobiet. Rozejrzała
się przerażona dookoła i zobaczyła młode, przerażone kobiety – niektóre
pochodziły z jej wioski. Wszystkie leżały na podłodze, kuliły się pod ścianami,
a większość swe białe sukienki miały pokrwawione z przodu, na wysokości
podbrzusza.
… a kim dokładnie są Ideokrwiści niech
na zawsze zostanie naszą tajemnicą,
o której będziemy rozmawiać na starość