James zatrzymał się między 39. a 40.
piętrem niemal bezokiennego od kilku lat wieżowca Chicago Board of Trade, by
odetchnąć. Spojrzał przelotnie na zegarek – nie musiał się spieszyć, do zmiany
warty zostało aż dziesięć minut, a on jeszcze musiał wdrapać się tylko na
cztery piętra. Przysiadł na skraju betonowej podłogi i spojrzał na panoramę
miasta. Budynek, w którym się właśnie znajdował był najwyższym z ocalałych. Pod
sobą miał tylko gruz i małe ognisko, które przed czterdziestoma minutami
rozpalał z Aiden’em i Logan’em – widział, jak spacerują wokół niego i
rozmawiają z bliźniaczkami. Na niebie od kilku dni nie było ani jednej chmurki,
dzięki temu każdy zachód słońca wyglądał nieziemsko – dzisiejszy nie był
wyjątkiem. Czerwona tarcza, otoczona fioletowo-pomarańczowym cieniowanym pasem
światła, wznosiła się nad ziemią ze swoistą niepewnością. Niebo nad miastem
było granatowe, ale już na jego jaśniejszych odcieniach błękitu migotały
gwiazdy.
James spojrzał w stronę cudem ocalałego
fragmentu torów kolei naziemnej ciągnącej się wzdłuż South Wabash Street. Kiedy
był mały jeździł nią z mamą w swoje urodziny do McDonald’s, a tam zamawiał
sobie Happy Meal’a z największą kanapką – to był jedyny prezent, jaki dostawał,
byli biedną rodziną. Jego tata pracował, jako kucharz w knajpce za miastem
–zarabiał grosze, ale przynajmniej mieli darmowe jedzenie…, a raczej jego
resztki. Mama była krawcową – pracowała w domu, żeby opiekować się małym
James’em, nigdy nie wróciła do szkoły i nauczania przedszkolaków. Należeli do
jednej z biedniejszych rodzin mieszkających na obrzeżach Chicago. Gdy James
skończył szesnaście lat zaczął pracować na budowie. Właśnie, gdy tam był
ruszyła lawina zdarzeń, która doprowadziła go na szczyt Chicago Board of Trade.
***
– E, James! – szef był wyraźnie
niezadowolony. – Miałeś pilnować dostaw z Carl’em, a nie się opierdalać! Za co
ja ci płacę?!
Mimo
ogólnego hałasu i wysokości, na której znajdował się James, dochodziło do niego
każde słowo szefa. Chłopak lubił go – prywatnie był bardzo miłym człowiekiem,
ale w pracy bywał upierdliwy. James odłożył wiertarkę i zszedł na dół po
rusztowaniu.
– Przepraszam, szefie, ale Carl
powiedział, że sam sobie poradzi, a Jenkins chciał, żeby mu pomóc w… – przerwał
swój wywód, gdy szef podniósł rękę w uciszającym geście.
– Ja wszystko rozumiem, James, ale następnym
razem nie opuszczaj wyznaczonego przeze mnie stanowiska. – szef poklepał go po
ramieniu.
– Dobrze, szefie. – powiedział tylko i
odszedł w stronę wjazdu na budowlę.
– James! – chłopak zatrzymał się. –
Wybacz, ale czasem muszę pokrzyczeć, żeby nie stracić u was autorytetu.
James
uśmiechnął się pod nosem i odwrócił.
– Nie ma sprawy, szefie. – odkrzyknął…
i upadł.
Poczuł
na twarzy ostre kamienie i rozgrzany pył. Czuł napięcie powierzchni, na której
leżał, a wstrząsy pochodzące z jej wnętrza w dziwny sposób wgniatały go w
ziemię. Nie mógł się podnieść. Spojrzał tylko wokół. Pierwszym, co zobaczył
były poprzebijane ciała budowniczych, którzy wykonywali prace na wysokościach,
zatknięte na niezabezpieczone pręty, wystające z betonowej płyty. Krew spływała
powoli wzdłuż metalu, jeszcze wyraźniej zaznaczając jego spiralny wzór i
zlewając się w jedną plamę pod zwłokami. Żołądek James’a nie wytrzymał i po
chwili, odrywając wzrok od martwych kolegów, zwrócił poranny posiłek. Nim na
powrót odzyskał panowanie nad swoim ciałem usłyszał niewyobrażalny huk, a
następnie ogarnęła go chmura piasku i kilka ogromnych kamieni przetoczyło się
obok jego ciała. Zamkną oczy, by nie podrażnił ich pył i zaczął spazmatycznie
łapać powietrze i momentalnie je odkasływać.
Trzęsienie ziemi nie ustawało jeszcze
przez kilka potwornych minut, przez które James modlił się, by jednak żaden
kawał gruzu z walących się nieopodal budynków nie wylądował na nim. Co jakiś
czas spomiędzy huku wyłaniał się ludzki krzyk, ale głównie słyszał uderzające o
ziemię kamienie, rozbijające się szkło i jeden niezidentyfikowany dźwięk –
jakby okrzyki bojowe pomieszane z niepochodzącym od człowieka zawodzeniem. W
końcu huk ustał, a zaraz po nim samo trzęsienie. Pozostały tylko jęki i owe
dziwne dźwięki, które z czasem cichły, jednocześnie coraz bardziej się
zbliżając. Można to było porównać do krzyku, słyszanego z odległości kilku
metrów, a osoba, z której się on wydobywał krzyczała coraz ciszej, zbliżając
się, aż w końcu szeptała w nasze ucho – dźwięk był o wiele cichszy od
poprzedniego, a jednak dobrze słyszalny ze względu na zmniejszenie odległości
między osobami. James poczuł się, jak w „Mgle” Stephena Kinga. Wszystko było
spowite pyłem, pośród, którego co jakiś czas pojawiły się cienie, wywołujące
wzbijanie się nowych tumanów kurzu. James podniósł się z trudem i stanął na
miękkich nogach. Upadł, spłoszony przeraźliwym kobiecym krzykiem. Spojrzał w
stronę, z której pochodził ów dźwięk i poderwał się, tym razem szybko, z ziemi.
Zaczął biec. Przed siebie. Nie widząc prawie nic. Wybiegł z budowy na ulicę,
ale krzyk już dawno ustał. Postanowił jednak znaleźć kogoś żywego lub miejsce,
z którego mógł zaobserwować skutki kataklizmu.
Zepar pochylił się nad martwym ciałem i
poczuł upajający zapach ludzkiej krwi. Delikatnie wylądował obok mężczyzny,
chowając ogromne podobne do nietoperzach skrzydła. Toksycznie zielona mgła,
wydobywająca się z jego otwartej z przodu czaszki zmieniła kolor na dymny. Bez
wahania przejechał szponami przez całą długość ciała martwego mężczyzny,
ukazując jego wnętrze – jeszcze soczyście czerwone serce, płuca, żołądek i
jelita – i wydając z siebie niczym nietłumiony charkot. Spomiędzy mgły zaczął
wypływać silnie żrący kwas i spływając po skraju jego brody, powoli skapywał do
wnętrza ciała, aż stało się ono tylko dymiącym bezkształtnym zlepkiem mięsa.
James w końcu wyszedł z wszechobecnego
pyłu… i z miejsca tego pożałował. Jakieś pięć metrów przed nim leżał kawał
parującego mięsa, a nad nim pochylała się szkarłatną postać. Widział tylko tył jej
głowy; plecy, z których wystawały, jakby osmolone kości, na które naciągnięta
była mechata skóra; i kościste, ale dziwnie rozłożyste ramiona. Twarz postaci
skryta była za kawałem mięsa. James słyszał charkotanie i nieprzyjemne
mlaskanie, zwiastujące jednoznacznie, że… Chłopak nie wytrzymał, a jego ciałem
znów wstrząsnęły konwulsje. Jego żołądek skurczył się kilkakrotnie, nie mając
jednak, co zwrócić.
Postac nagle podniosła głowę,
najwyraźniej słysząc walkę James’a ze swoim ciałem, a wtedy on zobaczył… dziurę
– miejsce twarzy zajmowała dymiąca dziura. Chłopak wyraźnie teraz zobaczył całą
sylwetkę Zepara: wyglądał, jak ubrany w zbroję, jednak był też dziwnie
wychudzony; jego nogi okrywały kopuły, mające zwieńczenie u szczytu ud, przez
co były one permanentnie rozstawione; kości wystające spod skóry na ramionach
wyglądały, jak naramienniki, a przez jego szyję, pierś i brzuch, aż do
przepasanych kawałkiem brudnego materiału bioder, ciągnął się sznur kulek o
średnicy mniej więcej dwóch centymetrów każda, przypominających kręgosłup.
James dopiero po chwili zobaczył na środku klatki piersiowej demona spory
otwór, przykryty zżółkłą błoną, za którą biło żylaste serce i którego tętnice
znikały za krawędziami dziury, przytrzymując je na miejscu gdzieś w głębi ciała.
Chłopak stał wbity w ziemię, patrząc,
jak mgła na „twarzy” stwora zmienia kolor na krwistoczerwony, a jego ciało
napina się, przyjmując pozycję bojową. Demon uniósł skrzydła lekko je
rozkładając i wydał z siebie krótki ryk, podobny do skrzeku. Po chwili rozłożył
skrzydła całkowicie, rycząc znacznie głośniej, co spowodowało uniesienie się
piasku z ziemi i wywołanie niewielkiej pyłowej mgły między potworem a James’em.
Mimo że serce chłopaka biło tak szybko,
jak nigdy dotąd to nie mógł się ruszyć. Nawet ryki stwora nie zrobiły na nim
wrażenia, ponieważ słyszał tylko szum własnej krwi w uszach. Potwór, widząc, że
nie wywołał w James’ie żadnej reakcji, prócz lekkiego drżenia na całym ciele i
przymrużenia oczu, uspokoił się i wyprostował. Mgła zmieniła kolor na
jasnozielony. Zdawać by się mogło, że demon patrzy na chłopaka z pewną kpiną, a
na pewno wyższością. Zaczął powoli się do niego zbliżać, a James miał ochotę
zemdleć. Nie czuł już własnych mięśni i tego, że stał, chociaż doskonale
wiedział, że tak jest – miał wrażenie, że jego mózg przyjął zdradziecki sposób
walki z szokiem i strachem, który odczuwał. James poczuł na ustach strużkę
ciepłego płynu, wędrującą dalej po jego brodzie, szyi i brudząc swoją
czerwienią jego przepoconą już bokserkę. Zakręciło mu się w głowie, ale nie
upadł ani nawet nie zamknął oczu.
Demon zbliżał się do niego nieznośnie
powoli, a gdy stanął tuż przed nim James poczuł zapach palonego drewna
(absolutnie niewspółgrający z kolorem dymu wydobywającego się z jego czaszki) i
nie przyjemne ciepło – biorąc pod uwagę, że panująca w Chicago temperatura,
praca na budowie, trzęsienie ziemi, szukanie jakiegoś punktu odniesienia i
stanięcie twarzą w twarz z demonem już podniosły mu poziom adrenaliny we krwi
do maksimum. Potwór prowokująco obszedł go dookoła i znów stanął naprzeciwko
chłopaka. Podniósł kościstą dłoń, zakończoną co najmniej
dziesięciocentymetrowymi szponami, w jakby demonstracyjnym geście, a James
powiódł za nią wzrokiem. Z mgły na „twarzy” demona zaczęła wydobywać się
wodnista żółtawa ciecz. Skapując na ziemię, rozbryzgiwała się tuż przed stopami
James’a, nie dosięgając go jednak, z nieprzyjemnym sykiem. Stwór znów ryknął
chlapiąc kwasem na boki. Zamachnął się… i cofnął gwałtownie całe ciało,
upadając i kuląc się z, jak się James’owi wydawało, bólu. Demon osłonił się
skrzydłami, zza których niemal wcale nie było widać jego sylwetki. Trząsł się,
skrzecząc, a chłopak pierwszy raz, od kiedy go zobaczył, poczuł się w miarę
bezpieczny – przynajmniej emocjonalnie, bo jego ciało nadal pozostawało w
niezdrowym napięciu i swoistym niebycie. Potwór wyprężył się nagle, prostując
skrzydła i wydobywając z siebie rozpaczliwy dźwięk – jeden z najgłośniejszych,
jakie James słyszał w swoim życiu. Demon rozłożył ręce przedłużając krzyk.
Chłopak zauważył, że jego serce skurczyło się kilkukrotnie, przypominając teraz
orzech laskowy, a tętnice podtrzymujące je zwężyły się do rozmiarów plastikowej
słomki.
Pewnie zapomniałeś
o naszej umowie dotyczącej tego
opowiadania,
ale ja pamiętałam (mam nadzieję, że ci
się podoba)
– jeszcze raz: wszystkiego najlepszego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz